środa, 12 października 2016

Pozytywne myślenie

Dzień doberek!

Dzisiaj mam dla Was małą dawkę pozytywnego myślenia!

... ale, żeby zrozumieć mój przekaz, trzeba dotrwać do końca ;)



Trzeciego października nie należał do najbardziej udanych dni w moim życiu. Z samego rana pobiegłam na inaugurację roku akademickiego. Z racji zaskakująco dobrych wyników na maturze, byłam pierwsza na liście studentów mojego kierunku i musiałam wziąć udział w najbardziej uroczystej części tego święta. Byłam jednak lekko przerażona, bo w rzędzie „najlepsi studenci I roku” nie było nikogo! Spośród około 20 wyczytanych nazwisk, przed sceną pojawiło się jakieś dziesięć osób. Masakra. Sama uroczystość – spoko. Mój udział w niej – tragedia.

Poprzedniego dnia wróciłam późno w nocy do domu i miałam zamiar zdrzemnąć się pomiędzy rozpoczęciem, a zajęciami teatralnymi, ale nic z tego. Kiedy w mojej mikroskopijnej łazience, nachylona nad lustrem, zmywałam szminkę z ust, poczułam, że coś kapie mi na łydkę. Odwracam się, a tam z sufitu leci sobie woda i cieknie po rurach aż na ziemię. Dzwonię do właściciela mieszkania – nie odbiera. Biegnę (tak, żeby nie usłyszał mnie mój 87-letni sąsiad) na górę, zobaczyć co się dzieje i gdzie słyszę szum wody? Za drzwiami zaklejonego taśmami mieszkania, w którym nikt nie mieszka.

Ostatecznie udało mi się wyrwać na zajęcia, na które miałam iść. Biegnę na tramwaj i czekam. Czekam. Tramwaj spóźnia się już pół godziny, więc dzwonię do centrali. "Była spora awaria, która trwała 50 minut, więc niech pani spodziewa się tramwaju dopiero za jakieś 10 minut".  OK. Na pierwsze zajęcia w tym roku spóźniłam się całe 40 minut. 

Po nich, musiałam czekać na tramwaj 20 minut, a był to tydzień wichur i deszczu na Pomorzu, więc przyjemne to to nie było….

W międzyczasie okazało się, że plan zajęć, który uznałam za swój, jest nieaktualny i do swojego domu będę mogła pojechać dopiero w piątek, a nie – jak planowałam – we wtorek. Oprócz tego wybrany przeze mnie fakultet, w nowej wersji planu, pokrywał się z moimi poniedziałkowymi zajęciami teatralnymi i musiałam z niego zrezygnować.

Było mi mega smutno, ale jeden SMS od mojej przyjaciółki (love, Kasia <3) był kropelką, która zaczęła drążyć skałę. Nie mogę przywołać jego treści, gdyż mogłaby kogoś obrazić, ale… rozśmieszył mnie. I tak, jadąc sobie w kierunku mieszkania, zaczęłam powoli analizować ten okropny dzień. Pod zjedzeniu kolacyjki, spisałam sobie na kartce, co było fajnego w ciągu tego dnia.

- Dostałam swoją własną legitymację studencką!
- Brałam udział w pięknej uroczystości. Widziałam ślubowanie młodych doktorów, słyszałam zabawny wykład o Sienkiewiczu i, jakby na to nie patrzeć, spotkał mnie spory zaszczyt – byłam wyróżniona na inauguracji roku akademickiego!
- Jednak zdążyłam na zajęcia teatralne!
- Były super!
- Porozmawiałam trochę z moją mamą i popisałam z przyjaciółką.
- Zjadłam Pesto, o którym myślałam od kilku dni!
- Hydraulik uporał się z naprawą wszystkiego w ciągu tych kilku godzin, kiedy mnie nie było

Ktoś może powiedzieć, że to takie małe rzeczy, takie nic nieznaczące. To prawda, są małe, ale jeśli zaczniemy je ignorować i nie będziemy doceniać to bardzo szybko obróci się to przeciwko nam samym. Trzeba dostrzegać pozytywne strony tego świata. Wyszukać je choćby na siłę – tak, jak ja w ubiegły poniedziałek – ale wyszukać!

To nie są puste frazesy, bo to naprawdę od nas zależy, jak będziemy postrzegać otaczający nas świat. Oczywiście, mogłabym marudzić przez najbliższy tydzień, jak to mi źle i jak to mi cały poniedziałek zepsuł resztę tygodnia… Ale po co? Stało się coś strasznego? W sumie to nie... A czy stało się coś przyjemnego? Zdecydowanie. I tego się trzymajmy :)

Życzę Wam miłego wieczoru i dużo optymizmu na każdy dzień, a ja tymczasem, jako świeżo upieczony Słoik idę podgrzać pomidorówkę od mamy <3.


Źródła obrazków: www.leadershipwithsass.com, anotherexilefromparadise.wordpress.com, www.rocknrollbride.com