piątek, 13 listopada 2015

Motywacja :D


Dzień doberek!

Ostatni post motywacyjny był w lipcu, więc czas najwyższy na nowy ;)
Życzę Wam powodzenia w realizowaniu Waszych celów, szczególnie teraz, kiedy pogoda i ciśnienie nakłaniają najwyżej do drzemki pod ciepłym kocykiem, a nie wzmożonej pracy. Nie można im się dać! (przynajmniej nie zawsze ;) ). 
Może to dobry czas na jakąś zmianę? Wypróbujcie zumbę, basen, Jumpcity, może jakieś ciekawe zajęcia, typu joga albo pilates. Byleby nie odpuszczać i cały czas być w ruchu <3.













Jeśli jeszcze nie wystarczy Wam obrazków to zapraszam na poprzednie odsłony motywacyjnych postów, klikajcie!
lipiec, maj, marzec :D

Źródła obrazków: weheartit.com

niedziela, 8 listopada 2015

Nowa płyta GymBreak

Dzień doberek.!

(Nie wiem, dlaczego te głupie zdjęcia nie chcą się wyśrodkować.!!! >.<)

Niedawno udało mi się w końcu przetestować płytę dołączoną do październikowego BeActive- GymBreak z ćwiczeniami prezentowanymi przez Katarzynę Kępkę i Szymona Gasia. 



Mam już jedną ich płytę, ale z tego co pamiętam nie przypadła mi specjalnie do gustu. Za to do tej, będę wracać częściej. 

Trening trwa "tylko" 40 min, więc będzie idealną opcją dla wszystkich zabieganych, niemających czasu, etc. Porusza każdą grupę mięśni- nogi, pośladki, brzuch i ramiona. Jest też runda kardio. 

W każdej rundzie czas jest rozliczony troszeczkę inaczej, ale jak dla mnie, przerwy są idealnie wycyrklowane. Nie było tak, że nie nadążałam, czy było mi za mało czasu na odpoczynek, ale byłam lekko zmachana.



No właśnie... To "lekko zmachana" może być mylące, bo na początku trening wydaje się dość lekki, aż tu nagle przychodzi do ostatniej rundy i człowiek ledwo się rusza :D

Myślę, że jeśli recenzja Be Active (klik) nie przekonała Was do jego zakupu, to płyta jest wystarczającym powodem ;D


czwartek, 29 października 2015

Be Active- październik 2015

Dzień doberek.!

Ostatnio mam dość mało czasu na bloga, ale do tego posta udało mi się przygotować ;) Dzisiaj czas na krótki przegląd nowego Be Active. Od razu mówię, że nie testowałam jeszcze treningu z dołączonej płyty-o niej napiszę innym razem, niedługo ;P

Na okładce październikowego numeru znów "jedna z nas"- Magda Michalewska-Kokoszka, która zmieniła swoje życie i swój wygląd dzięki ćwiczeniom w studiu Ewki, a teraz motywuje do działania innych. Prowadzi konto na Instagramie (klik), które już od dłuższego czasu obserwuję, a także razem z Tomkiem Choińskim pokazuje różne zestawy ćwiczeń w Dzień Dobry TVN. W najnowszym Be Active wraz z Tomkiem prezentuje trening na uda i pośladki.


Pierwszy artykuł, który zwrócił moją uwagę, dotyczy jedzenia przed i po treningu. Jak zwykle, co uwielbiam w tej gazecie, temat został potraktowany całościowo. Na początek po co i jak jeść, następnie przykładowe menu do treningów kardio i siłowego, a na koniec kwestie braku czasu, nawadniania oraz odżywek.


Na str. 48 znajduje się tytuł "Odporność? Da się zrobić". Temat dbania o zdrowie, profilaktyki i tym podobne zawsze bardzo mnie interesują, ponieważ mam z tym odwieczny problem... Może tym razem znajdzie się tu coś ciekawego... ;)

Kolejny fajny artykuł to "Dieta szyta na miarę", czyli przykładowe jadłospisy dla kobiet w wieku 20+, 30+ oraz 40+. Każda grupa jest dokładnie opisana i zawiera wskazówki na typowe dla niej problemy (nieprzespane noce, wahania nastroju i inne)


Kilka stron później jest strona poświęcona kettlebell(om?), jednemu z niewielu sprzętów do ćwiczeń, który posiadam w swoim domu ;) Koszt, zastosowanie, plusy, przykładowe ćwiczenia, a nawet historia tego przedmiotu. 

Kolejnym bardzo ważnym tematem jest "Gotowa w 6 minut", czyli rozgrzewka. Pisałam już na blogu o tym, jak ważna jest rozgrzewka (klik), a także rozciąganie (klik) przy treningu, a teraz temat pojawił się także w Be Active. Korzyści płynące w porządnej rozgrzewki zostały wzbogacone o przykładowy zestaw ćwiczeń Ewy Chodakowskiej.


W dziale urodowym znajdziemy artykuł poświęcony tak zwanym kwasom, czyli zabiegom kosmetycznym opartym na działaniu kwasów (migdałowego, mlekowego, czy salicylowego), które pomagają w złuszczaniu skóry, tym samym odmładzając i rozjaśniając cerę. Podane są kwasy odpowiednie dla poszczególnych typów skóry, a także przykładowe produkty do wspierania skóry podczas terapii i te do domowego złuszczania. 

Na sam koniec wpadł mi w oko temat wyboru nowego sportu na niepogodę. Autor sugeruje, że jesienią nasze zaangażowanie w treningi może spadać, dlatego wybranie sobie nowej dyscypliny sportu będzie na ten okres w sam raz. Są tutaj opisy m.in. crossfitu, muay thai (co to.?), wspinaczki na ściance, a nawet nurkowania (w basenie!) i air yogi.


Myślę, że artykułem determinującym zakup tego numeru dla niektórych dziewczyn będzie "Kierunek: tarczyca". Zapomniałam o nim wspomnieć wcześniej, ale jest warty uwagi, więc wspominam na końcu :)
O co chodzi.? Jakie są objawy.? Co trenować.? I co najważniejsze: co jeść biorąc pod uwagę typ choroby.

Pozdrawiam Was serdecznie :* Niedługo pojawi się notka na temat płyty dołączonej do tego numeru a także Jumpcity, do którego wybieram się już jutro <3.



sobota, 3 października 2015

Harcerstwo

Dzień doberek.!

Chociaż powrót do zdrowych nawyków żywieniowych i treningów idzie mi coraz lepiej (przez ostatni tydzień- wszystkie dni na piąteczkę, a wczoraj zaliczony piękny trening z Tomkiem Choińskim), to dzisiejsza notka nie będzie jeszcze z tym bezpośrednio związana. Dzisiaj chciałabym się porozczulać nad tym, jak ważne jest znalezienie sobie swojej odskoczni, czegoś, co daje mnóstwo radości i szczęścia. Mnie daje to harcerstwo <3.


Zaczynałam jako mała słodka zuchenka, potem przeszłam do drużyny harcerskiej, byłam podzastępową, zastępową, opiekunką pionu, a obecnie jestem przyboczną 70 Luzińskiej Wodnej Drużyny Harcerskiej. Jednak nie funkcje są tutaj ważne. Ważne jest to, co harcerstwo daje.

Na wielu ogniskach, czy warsztatach pada pytanie "czym jest dla Ciebie harcerstwo". Kiedyś przychodziłam głównie dla dobrej zabawy, później z obowiązku (i to był okres, w którym poważnie zastanawiałam się nad odejściem z drużyny). Teraz harcerstwo jest dla mnie głównie odskocznią- miejscem, z którym kojarzą się wspaniałe wspomnienia, ludźmi, którzy są inni niż "wszyscy" i czasem, który mogę spędzić w aktywny i bardzo rozwijający sposób.


W jednym z postów (klik) próbowałam przekazać Wam namiastkę obozowego życia, a dzisiaj może trochę o rajdach harcerskich. Z różnych powodów (bardziej poważnych, niż mogłoby się to wydawać) kiedyś nie lubiłam wszelkich rajdów i wyjazdów harcerskich. Podobało mi się, kiedy na nich byłam, ale przed wyjazdem zawsze wynajdywałam miliony powodów, żeby jednak nigdzie nie pojechać. Teraz zaczynam się przekonywać i coraz częściej się w różne miejsca wybieram (najwyższa pora.!) ;) 

W ostatni weekend byłam na 49. Spartakiadzie Drużyn Wodnych i Żeglarskich w Pucku. W skrócie: blisko 300 harcerzy w jednym miejscu, konkurencje od rana do...rana, od regat, przez turnieje wiedzy, po konkursy szant. Mieliśmy świetny skład i mimo różnych niedogodności (na regatach precyzyjnych byłam mokra po 5 minutach, a tu jeszcze ponad godzina na wodzie), czy ostatecznego miejsca w klasyfikacji pod tytułem "szału nie ma", nikt nie zabierze nam tych przeżyć, żartów, wspólnie pokonanych kilometrów i wspomnień. Wróciłam do domu bardzo zmęczona, jak zwykle i bardzo szczęśliwa, jak zwykle <3.


Ostatnio przydarzyła mi się też jeszcze jedna niezmiernie miła sytuacja. Nadzoruję pracę dwóch zastępów w naszej drużynie - starszoharcerski i młodszoharcerski dziewczyn. Obydwa prowadzone przez druhny będące kiedyś w moim zastępie. Jedna z nich kończy zbiórkę z harcerkami młodszymi i wchodząc na zbiórkę harcerek starszych, mówi "Te moje harcerki to nie umieją jeszcze zapałek używać", a mi się robi ciepło na serduszku, jak słyszę "a moje harcerki...". Nowe pokolenie zastępowych wychowane przeze mnie i ludzi w moim wieku- wspaniałe, motywujące uczucie *.*


Piszę o tym wszystkim tutaj, bo wydaje mi się, że mega ważne jest znalezienie sobie takiego zajęcia, które naładuje energią, dla kogoś może to być trening-super.! Ale mnie, mino wszystko, najbardziej energią doładowują uśmiechnięci, pozytywni i mili ludzie :) Polecam każdemu.!

niedziela, 20 września 2015

Głupek -.-

Dzień doberek.!

Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić spostrzeżeniami na temat mojej własnej głupoty... czasem i tak trzeba. Jeśli ktoś śledzi mnie na Instagramie (@gosiiaczek) to wie, że od początku sierpnia mam duży problem z utrzymaniem prawidłowej diety i motywowaniem się do ćwiczeń... Prawda jest taka, że od tego czasu miałam trochę ponad tydzień dni na piątkę+ dwa razy trenowałam.

Dlaczego tak.? Nie wiem. Zaczęło się od obozu. Na wyjazdach harcerskich nigdy nie stawiam sobie żadnych ograniczeń, a już w ogóle na obozie, gdzie obowiązuje żywienie zbiorowe i byłoby to po prostu trudne. Poza tym nigdy i tak nie przybieram wtedy na wadze, bo jak człowiek cały czas jest na powietrzu, to spala dużo więcej kalorii niż na co dzień. Jednak po powrocie z obozu nie tak łatwo było wrócić do fit-przyzwyczajeń... >.<

Kiedy pod koniec sierpnia wskoczyłam na wagę i dokonałam pomiarów, okazało się, że wyniki cofnęły się o cztery miesiące. Cztery miesiące ćwiczeń i diety poszły na marne.? No nie do końca, bo figury nie straciłam, więc pewnie wszystko rozchodziło się o nadmiar wody zatrzymanej w organizmie.

Ok, a więc od pierwszego września startuję.! No i wystartowałam, ale tylko na 10 dni, bo po tym czasie leciałam do Grecji i znowu postanowiłam sobie odpuścić... Oczywiście przez ten cały czas znajdowałam sobie mnóstwo głupich wymówek, żeby nie ćwiczyć, chociaż czułam, że mój organizm tego bardzo potrzebuje.

Wróciłam z Grecji i powiedziałam sobie: koniec tego, trzeba wrócić do gry. No i odpaliłam swoje ulubione Turbo Wyzwanie. W lipcu zrobiłam pierwszy raz (i potem jeszcze ze dwa razy to powtórzyłam) cały ten program w wersji "dla zaawansowanych", czyli bez ułatwień, bez dodatkowych odpoczynków i przerw. Tym razem niestety udało mi się zrobić zaledwie 6 rund z 8 i to też z dużym wysiłkiem... Za każdym razem, kiedy Ewka mówiła "jeśli jesteś osobą początkującą..." dodawałam w głowie "albo głupkiem po głupkowatej przerwie z głupkowatą dietą" :P


Ale, ale.! Ten post nie jest pesymistyczny, broń Boże.! Chciałam się po prostu podzielić z tymi kilkoma (kilkunastoma.?) osobami, które czytają mnie na stałe, moją głupotą. To wszystko. Teraz po prostu wiem, jakie skutki niesie za sobą zaniedbanie. Zdaję sobie sprawę, że powrócę do formy dużo prędzej niż ją budowałam (chodzi mi o to, że nie startuję znowu od zera... kondycja i siła całkowicie nie zniknęły), jednak lepiej byłoby kontynuować dzieło, niż pracować nad powrotem do formy. Wiem też, że mój kiepski wynik w starciu z Turbo Wyzwaniem był podyktowany słabym odżywieniem organizmu, a gdy to się poprawi, to i ćwiczyć będzie łatwiej. ;)



W dodatku, w ostatnim czasie usłyszałam od kilku osób (i to dość niespodziewanych osób) dużo dobrego na temat mojego bloga i zmian, jakie wprowadziłam w moim życiu, że nie mogłabym teraz odpuścić.!! Nie ma takiej opcji :D

sobota, 5 września 2015

I jak tu nie biegać!

Dzień doberek!

Dzisiaj chciałabym Wam pokrótce zrecenzować książkę Beaty Sadowskiej "I jak tu nie biegać!", która bardzo przypadła mi do gustu. 
Beata Sadowska jest dziennikarką telewizyjną (np. w programie Pytanie na śniadanie), a prywatnie mamą i maratończykiem- biegła w 12 maratonach: w Europie, Azji i Ameryce; w każdych warunkach. Jeśli kogoś interesuje temat biegania, jakiś czas temu opisałam na blogu spotkanie z niesamowitym człowiekiem, który przebiegł już 80 (!) maratonów (klik).

Foteczka pochodzi z mojego insta, zapraszam: @gosiiaczek
Kupiłam tę książkę, żeby jeszcze bardziej zmotywować się do biegania, ale nie wiem... coś mi to nie idzie. Próbowałam już kilka razy, ale jak nie mogę utrzymać systematyczności, tak nie mogę >.< Książka bardzo mi się spodobała i ją polecam, chyba w szczególności osobom, które biegają już jakiś czas i zastanawiają się, czy wziąć udział w jakimś biegu zorganizowanym- ta książka na pewno do tego zachęci :D

Najbardziej spodobały mi się chyba właśnie opisy maratonów z różnych części świata- Nowy Jork, Japonia, Wenecja, San Francisco. Każdy był inny i wyjątkowy na swój sposób. Jeden był niespotykanie cichy, inny bardzo kolorowy, jeden tylko dla kobiet. Okazuje się, że przez bieganie można mieć niezły pretekst do zwiedzenia całego świata.

Bardzo zainteresowało mnie także, jak od strony praktycznej wygląda przygotowanie do maratonu. Plan treningowy i dieta. Żywienie tuż przed startem. Nawyki i uzupełnianie treningów pod różnymi postaciami. Motywacja i trudne chwile. Wszystkiego się dowiedziałam. :)

Nie mogę raczej wstawiać zdjęć treści książki, więc posłużę się zdjęciami zamieszczonymi na stronie matras.pl
Bardzo spodobały mi się także wstawki "Trener wiedział i powiedział". To kilkustronicowe przerywniki przemyśleń pani Beaty w postaci wskazówek jej (profesjonalnego) trenera, który dba o jej technikę, plany treningowe i całe przygotowanie do startów. Wypowiadał się na tematy poruszone przez Autorkę, dając konkretne rady i wyrażając swoje zdanie, jako zawodowiec.

Oprócz biegania, znalazł się także rozdział na temat diety, a w nim kilka przepisów. Pani Beata, oprócz ryb, nie je mięsa i na wstępie do "jedzeniowego" rozdziału opisuje przypadek biegacza-weganina, który pokonywał granice ludzkiej wytrzymałości na ultramaratonach. Można? Można. 


I na koniec: zdjęcia. Fotografie zawarte w "I jak tu nie biegać" są chyba jej głównym atutem. Piękne wspomnienia ze wszystkich egzotycznych zakątków świata, ale także wschód słońca nad Wisłą, czy leśna ścieżka w Warszawie. Piękności <3.

Podsumowoując. Jeśli ktoś liczy na bardzo rzeczową pozycję ze wskazówkami, poradami itd., to nie będzie zadowolony. Ale jeśli ktoś chce się przekonać do biegania, czy startu w maratonie, dowiedzieć się jak wygląda przygotowanie do startów i ogólnie dziubnąć temat, ten będzie kontent ;).

Zdjęcia wnętrza książki pochodzą ze strony matras.pl (klik)

PS: Chciałam powiedzieć, że każdy komentarz i każda wiadomość jest dla mnie dużą motywacją i każde doceniam i się nimi niezmiernie "jaram". Pozdrowienia dla Kingi :*, która dzisiaj mnie spotkała i pierwsze, co powiedziała "ale mi się ten twój blog podoba". Wspaniale jest coś takiego usłyszeć <3.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Bieszczady *.*

"Póki cię nie zżarła nuda
Póki siłę jeszcze masz
Póki ci nie straszne słońce
Wielki deszcz i silny grad
Póki lubisz liczyć gwiazdy
Przy ognisku trzymać straż
Spakuj plecak, załóż buty
Dalszy ciąg już chyba znasz..."


Dzień doberek.!

Ostatni raz o harcerstwie pisałam przy okazji postu na temat Lednicy (klik). Tym razem chciałabym się podzielić z Wami wspomnieniami z najwspanialszego obozu harcerskiego, na którym byłam- Harcerska Akcja Letnia Szczepu Luzino 2015 w Harcerskiej Bazie Obozowej Nasiczne.

Po prawej jest ławka do budki wartowniczej autorstwa naszych harcerek młodszych. Na środku u góry- widok z naszego obozu na las spowity mgłą po deszczu. Poniżej- fotka uwieczniająca odwiedziny ratowników w...naszym namiocie (bo jak Luzino gdzieś jedzie, to musi być zadyma :D). A po prawej wspaniały pamiątkowy napis, który został przybity w stołówce HBO Nasiczne i zostanie tam po wsze czasy.
Byłam już na kilku obozach w swoim harcerskim życiu- najpierw kolonie zuchowe, potem dwa obozy z drużyną ZHRu oraz dwa obozy żeglarskie w Pucku i obóz w Wenecji- już w ZHP.
Tym razem jechałam jednak jako kadra, kadra programowa. O co chodzi? Kadra programowa ma za zadanie zorganizować zajęcia dla uczestników obozu. Nie nam zaprząta głowę autokar, ubezpieczenia, wyżywienie i dokumenty- my mieliśmy zapewnić dzieciom dobrą zabawę i brak nudy. Co drugi dzień mieliśmy wędrówkę, a w pozostałe dni, z mniejszym lub większym powodzeniem, realizowaliśmy fabułę "Śladami Kosogłosa".

Zdjęcie z niedzielnej Mszy Świętej na bazie. Udział wzięły dwa podobozy ZHP- Luzino i Łódź oraz podobóz Leśnej Szkółki z Trójmiasta, a także kadra zgrupowania.
Dlaczego napisałam z mniejszym lub większym powodzeniem.? Już tłumaczę. Przed obozem, kiedy wszystko planowaliśmy wydawało nam się na wszystko tak strasznie dużo czasu. Jednak rzeczywistość zweryfikowała nasze plany. Najpierw opóźnił się nasz przyjazd, a później trzeba było np. nauczyć dzieci obsługi ich własnych plecaków ("Mam 10 par majtek? A myślałem, że tylko te cztery, które już zużyłem"), czy zrobić pranie. Niesamowitą frajdę sprawiało harcerzom budowanie  podobozu, czyli tzw. pionierka. Na pierwszym zdjęciu widzieliście ławkę do budki wartowniczej- trzeba było jeszcze zbudować samą budkę, a także bramę, stolik Komendanta, tablicę ogłoszeń, płot i jeszcze postawić maszt.

Pan przewodnik, przy okazji chodzenia po górskich szlakach, zabierał nas w różne ciekawe miejsca. Tutaj- ukryty wśród drzew kościółek.
Wędrówki... Od kilku lat jeździłam z rodzicami w Tatry, o czym z resztą już wspominałam na blogu, jednak dopiero w Bieszczadach odkryłam magię gór, które urzekają swoim spokojem, niezmiennością i pięknem. Poznałam też, czym jest wędrowanie, o którym śpiewane są piosenki- wędrowanie dla pokonywania własnych słabości, dla samego wędrowania. Zawsze zastanawiałam się, czemu harcerze tak bardzo "jarają się" tymi Bieszczadami, o co chodzi z tymi wszystkimi piosenkami. Przecież w Tatrach są bardziej wymagające góry, ostrzejsze podejścia, lepsze widoki. Ale Bieszczady mają TO COŚ.

Widoki z wędrówki na Połoninę Wetlińską i dalej - na Przełęcz Orłowicza

Czy widzieliście kiedyś, żeby gwiazdy migały? Nie świeciły, nie były ledwo dostrzegalnymi punkcikami na niebie, tylko widocznymi bez problemu migającymi gwiazdozbiorami.
Niebo nad naszą bazą w Nasicznem było piękne i niepowtarzalne. Droga Mleczna, spadające gwiazdy. Coś takiego widziałam pierwszy raz. Z racji tego, że trafiliśmy na piękną pogodę, bezchmurne niebo utrzymywało się także w nocy, a więc podczas Przyrzeczeń Harcerskich nad potokiem, podczas spóźnionych apeli, podczas gry nocnej, a także o pierwszej w nocy, po odprawie kadry i omówieniu następnego dnia. 


Jeśli chodzi o pogodę, to klimat mieliśmy zbliżony do tego z lasów tropikalnych. Do śniadania (pobudka, powitanie dnia, zaprawa, toaleta, sprzątanie, apel) było jeszcze umiarkowanie ciepło (ale na pewno nie chłodno). Po śniadaniu z nieba zaczynał lać się żar, który trzeba było okiełznać hektolitrami wypijanej wody i nakryciami głowy. Po obiedzie zaczynało się chmurzyć, grzmieć i koło 16-17 przychodziła burza. Padało przez jakieś 20 min, na niebie pojawiała się tęcza i do końca dnia było już bardzo przyjemnie.


Końcówka naszej pierwszej wędrówki- Rezerwat Sine Wiry
Dobrze będę też wspominać samą bazę razem z kadrą zgrupowania. Wszyscy, od ratownika, przez ludzi z kuchni i kwatermistrza na druhu komendancie kończąc zawsze służyli pomocą, byli uśmiechnięci i megasympatyczni- z takimi ludźmi chce się współpracować :)
Natomiast jeśli chodzi o bazę, to pierwsze na co zwróciłam uwagę (zaraz po przyjeździe dostaliśmy obiad) to czyste na błysk rynienki do mycia menażek. Trzy etapy, w tym jeden z ciepłą wodą i płynem do mycia naczyń. Wszystko na bazie było zaplanowane i bardzo dobrze działało. Służba kuchenna z podziałem na podobozy, grafik pryszniców (z ciepłą wodą *.*), dwie tury posiłków. Na bazie było około 300 osób, ale w ogóle się tego nie odczuwało (no, chyba, że było się na służbie w kuchni ;) ). A jeśli chodzi o jedzenie, to było naprawdę smaczne- każdego dnia coś innego na obiad, z takimi rarytasami, jak makaron z jagodami włącznie. A spust mieliśmy konkretny- jedliśmy, dopóki nam donosili. 


Ten obóz był dla mnie wspaniałym doświadczeniem. Wiele nowych sytuacji, z racji bycia w kadrze, miliony świetnych wspomnień i mnóstwo nowych znajomości- było czuć braterstwo i przyjaźń, o których mówi się w harcerstwie. W dodatku, w oderwaniu od rzeczywistości (zero myślenia o codziennych problemach, zero zasięgu, 100% harcerstwa) nabiera się na wszystko trochę innego spojrzenia (ja podobno zdziczałam :D). Polecam każdemu, komu niestraszne noce w namiotach i górskie wędrówki.

Ostatniego wędrówkowego dnia, z powodu na ultrawysokiej temperatury, musieliśmy zdecydować się na coś mniej górskiego, a bardziej zacienionego- Skansen w Sanoku.

Po lewej to ja w drzwiach wewnątrz chaty po prawej. Jestem pewna, że z Łemkami nie mam nic wspólnego :P

Po lewej u góry widać wnętrze kościoła, a poniżej ikonostas w jednej z cerkwi na terenie skansenu.


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Be Active, sierpień 2015

Dzień doberek!

Dzisiaj, jak widać po tytule, będzie przegląd nowego Be Active. Bardzo mi przykro, ale jeszcze nie wróciłam do trybików systematyczności po obozie, ale myślę, że z dniem 1. września to się zmieni i będę częściej coś tutaj wrzucać ;)


Tym razem na okładce widzimy Ewkę z Tomkiem Choińskim, o którym już kilka razy wspominałam na blogu (jest trenerem w studiu Ewy, ale także prowadzi zajęcia na jej warsztatach i innych wydarzeniach)- przemiły, ciepły, sympatyczny człowiek, który na treningu daje wycisk, jak mało kto :D Patrząc na zestaw ćwiczeń, który zaczyna się na stronie 66. widać, że tym razem też się (nas) nie oszczędza ;P


Pierwszym treningiem w tym numerze jest jednak trening na proste plecy z Dorotą Gardias i Ewą Chodakowską. Jest tutaj kilka ćwiczeń z obciążeniem i kilka na macie. Jedno wiem na pewno- wykorzystam je, jak tylko moje kochane plecy przestaną mnie boleć i utrudniać zwykłego chodzenia, o treningach nie wspominając. 
Nie wiem, czy mogę to nazwać kontuzją, ale coś mi się stało po ostatnich warsztatach jeździeckich (było super, ekstra, dzięki Batman :*, jechałam kłusem, zakochałam się w jednym koniu i bardzo chciałabym jeszcze trochę tego popróbować, ale anglezowanie nie wyszło mi na dobre i od dwóch dni nie mogę się pozbyć bólu w odcinku lędźwiowym :'( ) i będę musiała popracować nad mięśniami pleców.

Z kolei pierwszy "przepisowy" artykuł dotyczy, tzw. lunchboxów, czyli po prostu pudełek na drugie śniadanie i ich fit-zawartości. To taki miły i pewnie nie do końca świadomy ukłon Redakcji w stronę czytelniczek-uczennic, które już we wrześniu zaczynają szkołę.


Na stronach 40-41 jest wzmianka o skakankach- jaką wybrać, gdzie trenować, po co w ogóle trenować na skakance oraz kilka porad jak prawidłowo skakać. Skakanka to bardzo fajne urozmaicenie treningów kardio, które nie jest aż takie lekkie, jakby to się mogło wydawać ;)

W sekcji urodowej jest artykuł o tym, jak aż do jesieni utrzymać wakacyjną opaleniznę. Dużo przykładowych kosmetyków i sposobów, co zrobić już teraz, aby cieszyć się pięknym brązem jeszcze przez kilka miesięcy.


W nowym numerze jest też, z czego się bardzo cieszę, artykuł o motywacji. 5 czynności, które trzeba wykonywać i 5 zabronionych. Ciekawe, czy mi pomogą (szczegóły pod koniec postu)...

Przegląd Be Active na potrzeby bloga robiłam jeszcze przed warsztatami jeździeckimi i, o dziwo, już wtedy zaznaczyłam artykuł "Kręgosłup- instrukcja obsługi". Tak naprawdę wcale się nie dziwię, bo z kręgosłupem zawsze miałam jakieś małe problemy (a to krzywy, a to boli, a to strzyka, a to wysiada) i każdy tego typu artykuł po prostu pochłaniam.


Zaletą Be Active jest dostosowanie artykułów do czytelników o różnym (nawet niskim) stopniu zaawansowania. Nie widziałam tu jeszcze zestawów ćwiczeń z użyciem skomplikowanego sprzętu z siłowni, za to w każdym dotychczasowym numerze były dwie strony poświęcone jednemu, wydawałoby się banalnemu, ćwiczeniu z dokładnym opisem i radami. Tym razem przyszła kolej na wypady.

Ostatnim artykułem, który przykuł moją uwagę, a właściwie seria artykułów, znajduje się na stronach 112-123. Tutaj znajdziecie wszystkie cenne rady dotyczące biegania. Najpierw wstępny tekst o różnych jego aspektach, następnie odpowiedź na pytanie "Czy ja też mogę biegać" połączone z pytaniami do lekarza i fizjoterapeutów. Potem jest krótka zajawka biegów o różnych długościach i w różnym terenie: od 5 do 113 km, po mieście, lesie i w górach. 
Następnie jest artykuł dotyczący doboru butów z uwzględnieniem typu i miejsca treningów, a także budowy stopy. Pokazane są nawet trzy sposoby sznurowania butów. Później trening pomagający w przebiegnięciu pierwszych 5 km oraz artykuł dotyczący pielęgnacji nóg (kosmetyki, zabiegi, etc.). Na samym końcu znajduje się antyporadnik "Jak przebiec maraton na wariata". Zapowiada się ciekawie.... i, jak zwykle w Be Active, temat opisany całościowo.


Chciałam ostrzec wszystkich zainteresowanych, że przed końcem wakacji będzie na moim blogu mały konkurs. Będzie trzeba poćwiczyć, porobić fotki, pohashtagować i już :D 
Muszę się przyznać, że kompletnie się rozregulowałam po obozie- chodzi mi o systematyczność we wszystkim (treningi, dieta, dbanie o moją atopową skórę itd. itd.). Odkąd wróciłam, jeszcze nie trenowałam, nie miałam dnia na 5 i ohh... Wstyd się przyznać, ale taka prawda. 
Mam nadzieję, że kiedy wejdę na wagę i pomierzę się pod koniec tego miesiąca, widok cyferek tak mnie zmotywuje, że od 1 września ruszę w końcu tyłek. Zarówno konkurs, jak i moja walka o ponowną motywację będą miały miejsce na Instagramie, więc kto nie ma, niech zakłada, a kto ma, niech mnie śledzi ;) @gosiiaczek

wtorek, 18 sierpnia 2015

Warsztaty teatralne


Dzień doberek.!

Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o warsztatach teatralnych w Teatrze Szekspirowskim, w których wzięłam udział w zeszłym tygodniu. Na wstępie dodam, że zainteresowani warsztatmi mieszkający w okolicach Wejherowa mają szansę wziąć w nich udział 19.08 (szczegóły na stronie WCKu- klik). 


Widok z jednego z tarasów widokowych TS


W dzień po powrocie z obozu w Bieszczadach (o którym jeszcze tu napiszę, ale nie teraz ;) ) odezwała się do mnie koleżanka (kocham, Marta :*) z propozycją wzięcia udziału w warsztatach teatralnych z zajęciami aktorskimi w TEATRZE SZEKSPIROWSKIM. Na początku wakacji byłam w Gdańsku i spontanicznie wpadłyśmy z mamą na zwiedzanie tego miejsca. Byłam oczarowana. Jeśli ktoś ma sposobność go zobaczyć, niech ją wykorzysta.! Nie mam żadnych zdjęć z warsztatów dlatego będę przeplatać notkę zdjęciami z tamtego dnia. A więc Teatr Szekspirowski to było hasło, które zmotywowało mnie do wstania przed 8 i wyruszenia do Gdańska :D.

Miasto w mieście, czyli uliczki w TS

Zabrałam ze sobą jeszcze jedną koleżankę (pozdrowionka, Nellka :*) i bawiłyśmy się świetnie. Zajęcia zaczęły się od krótkiego wstępu na temat życia i twórczości Williama Szekspira, a potem przyszedł czas na ćwiczenia aktorskie. Pracowaliśmy samodzielnie, w małych grupach a także wszyscy razem. Było wiele ćwiczeń, które już dawno znałam- czy to z kółka teatralnego w WCKu, czy z prób do Misterium, ale było też kilka nowych. 


Na koniec robiliśmy zadanie, które bardzo mi się spodobało. Pani wyświetlała na ekranie scenę ze spektaklu "Wesołe kumoszki z Windsoru", na które później mieliśmy się wybrać, a my robiliśmy stop-klatkę dokładnie odwzorowując miny, gesty i postawy aktorów. Następnie, kolejne grupy miały ustalić wspólnie, co ta scena przedstawia i kontynuować ją wg własnego pomysłu. Przy okazji tego ćwiczenia wykorzystywaliśmy też rekwizyty. Śmiesznie było później, podczas spektaklu, oglądać na scenie aktorów odgrywających "nasze" role.


Po zajęciach wybraliśmy się na obiad do pobliskiej jadłodajni (o dziwo, nie do Domu Harcerza). Następnie, jeszcze przed spektaklem, mieliśmy zwiedzić budynek TS z przewodnikiem, ale zostało tak mało czasu, że w porównaniu do pierwszego zwiedzania, właściwie niczego się nie dowiedziałam. A ten budynek kryje w sobie tyle symboliki, tyle tajemnic, że trzeba to wszystko odkryć na spokojnie. A warto <3.

Tajemne przejście.???

Wtedy nadszedł czas na długo wyczekiwany spektakl, który jest efektem wspólnej pracy Teatru Szekspirowskiego i Teatru Wybrzeże. "Wesołe Kumoszki z Windsoru" są komedią dziejącą się w czasach Szekspira. W spektaklu są użyte historyczne stroje i minimalne dekoracje. Myślę, że naprawdę warto zobaczyć ten spektakl. Co jest niepowtarzalne, to sposób umiejscowienia widowni. Wygląda to jak w prawdziwym teatrze z czasów Szekspira, a więc publiczność stoi naokoło sceny. My dostaliśmy właśnie te bilety, choć następnym razem wybrałabym chyba siedzenia na galerii. 


Jestem bardzo zadowolona z udziału w tych warsztatach, szczególnie, że w wakacje nic teatralnego nie robię, w przeciwieństwie do roku szkolnego, kiedy cały czas są jakieś konkursy, przeglądy, próby, spektakle etc. Serdecznie polecam :).

TS wyróżnia się na tle innych teatrów na świecie (!) otwieranym dachem. Przy dobrej pogodzie można zobaczyć jego działanie właśnie na przedstawieniu "Wesołe kumoszki z Windsoru"