niedziela, 20 września 2015

Głupek -.-

Dzień doberek.!

Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić spostrzeżeniami na temat mojej własnej głupoty... czasem i tak trzeba. Jeśli ktoś śledzi mnie na Instagramie (@gosiiaczek) to wie, że od początku sierpnia mam duży problem z utrzymaniem prawidłowej diety i motywowaniem się do ćwiczeń... Prawda jest taka, że od tego czasu miałam trochę ponad tydzień dni na piątkę+ dwa razy trenowałam.

Dlaczego tak.? Nie wiem. Zaczęło się od obozu. Na wyjazdach harcerskich nigdy nie stawiam sobie żadnych ograniczeń, a już w ogóle na obozie, gdzie obowiązuje żywienie zbiorowe i byłoby to po prostu trudne. Poza tym nigdy i tak nie przybieram wtedy na wadze, bo jak człowiek cały czas jest na powietrzu, to spala dużo więcej kalorii niż na co dzień. Jednak po powrocie z obozu nie tak łatwo było wrócić do fit-przyzwyczajeń... >.<

Kiedy pod koniec sierpnia wskoczyłam na wagę i dokonałam pomiarów, okazało się, że wyniki cofnęły się o cztery miesiące. Cztery miesiące ćwiczeń i diety poszły na marne.? No nie do końca, bo figury nie straciłam, więc pewnie wszystko rozchodziło się o nadmiar wody zatrzymanej w organizmie.

Ok, a więc od pierwszego września startuję.! No i wystartowałam, ale tylko na 10 dni, bo po tym czasie leciałam do Grecji i znowu postanowiłam sobie odpuścić... Oczywiście przez ten cały czas znajdowałam sobie mnóstwo głupich wymówek, żeby nie ćwiczyć, chociaż czułam, że mój organizm tego bardzo potrzebuje.

Wróciłam z Grecji i powiedziałam sobie: koniec tego, trzeba wrócić do gry. No i odpaliłam swoje ulubione Turbo Wyzwanie. W lipcu zrobiłam pierwszy raz (i potem jeszcze ze dwa razy to powtórzyłam) cały ten program w wersji "dla zaawansowanych", czyli bez ułatwień, bez dodatkowych odpoczynków i przerw. Tym razem niestety udało mi się zrobić zaledwie 6 rund z 8 i to też z dużym wysiłkiem... Za każdym razem, kiedy Ewka mówiła "jeśli jesteś osobą początkującą..." dodawałam w głowie "albo głupkiem po głupkowatej przerwie z głupkowatą dietą" :P


Ale, ale.! Ten post nie jest pesymistyczny, broń Boże.! Chciałam się po prostu podzielić z tymi kilkoma (kilkunastoma.?) osobami, które czytają mnie na stałe, moją głupotą. To wszystko. Teraz po prostu wiem, jakie skutki niesie za sobą zaniedbanie. Zdaję sobie sprawę, że powrócę do formy dużo prędzej niż ją budowałam (chodzi mi o to, że nie startuję znowu od zera... kondycja i siła całkowicie nie zniknęły), jednak lepiej byłoby kontynuować dzieło, niż pracować nad powrotem do formy. Wiem też, że mój kiepski wynik w starciu z Turbo Wyzwaniem był podyktowany słabym odżywieniem organizmu, a gdy to się poprawi, to i ćwiczyć będzie łatwiej. ;)



W dodatku, w ostatnim czasie usłyszałam od kilku osób (i to dość niespodziewanych osób) dużo dobrego na temat mojego bloga i zmian, jakie wprowadziłam w moim życiu, że nie mogłabym teraz odpuścić.!! Nie ma takiej opcji :D

sobota, 5 września 2015

I jak tu nie biegać!

Dzień doberek!

Dzisiaj chciałabym Wam pokrótce zrecenzować książkę Beaty Sadowskiej "I jak tu nie biegać!", która bardzo przypadła mi do gustu. 
Beata Sadowska jest dziennikarką telewizyjną (np. w programie Pytanie na śniadanie), a prywatnie mamą i maratończykiem- biegła w 12 maratonach: w Europie, Azji i Ameryce; w każdych warunkach. Jeśli kogoś interesuje temat biegania, jakiś czas temu opisałam na blogu spotkanie z niesamowitym człowiekiem, który przebiegł już 80 (!) maratonów (klik).

Foteczka pochodzi z mojego insta, zapraszam: @gosiiaczek
Kupiłam tę książkę, żeby jeszcze bardziej zmotywować się do biegania, ale nie wiem... coś mi to nie idzie. Próbowałam już kilka razy, ale jak nie mogę utrzymać systematyczności, tak nie mogę >.< Książka bardzo mi się spodobała i ją polecam, chyba w szczególności osobom, które biegają już jakiś czas i zastanawiają się, czy wziąć udział w jakimś biegu zorganizowanym- ta książka na pewno do tego zachęci :D

Najbardziej spodobały mi się chyba właśnie opisy maratonów z różnych części świata- Nowy Jork, Japonia, Wenecja, San Francisco. Każdy był inny i wyjątkowy na swój sposób. Jeden był niespotykanie cichy, inny bardzo kolorowy, jeden tylko dla kobiet. Okazuje się, że przez bieganie można mieć niezły pretekst do zwiedzenia całego świata.

Bardzo zainteresowało mnie także, jak od strony praktycznej wygląda przygotowanie do maratonu. Plan treningowy i dieta. Żywienie tuż przed startem. Nawyki i uzupełnianie treningów pod różnymi postaciami. Motywacja i trudne chwile. Wszystkiego się dowiedziałam. :)

Nie mogę raczej wstawiać zdjęć treści książki, więc posłużę się zdjęciami zamieszczonymi na stronie matras.pl
Bardzo spodobały mi się także wstawki "Trener wiedział i powiedział". To kilkustronicowe przerywniki przemyśleń pani Beaty w postaci wskazówek jej (profesjonalnego) trenera, który dba o jej technikę, plany treningowe i całe przygotowanie do startów. Wypowiadał się na tematy poruszone przez Autorkę, dając konkretne rady i wyrażając swoje zdanie, jako zawodowiec.

Oprócz biegania, znalazł się także rozdział na temat diety, a w nim kilka przepisów. Pani Beata, oprócz ryb, nie je mięsa i na wstępie do "jedzeniowego" rozdziału opisuje przypadek biegacza-weganina, który pokonywał granice ludzkiej wytrzymałości na ultramaratonach. Można? Można. 


I na koniec: zdjęcia. Fotografie zawarte w "I jak tu nie biegać" są chyba jej głównym atutem. Piękne wspomnienia ze wszystkich egzotycznych zakątków świata, ale także wschód słońca nad Wisłą, czy leśna ścieżka w Warszawie. Piękności <3.

Podsumowoując. Jeśli ktoś liczy na bardzo rzeczową pozycję ze wskazówkami, poradami itd., to nie będzie zadowolony. Ale jeśli ktoś chce się przekonać do biegania, czy startu w maratonie, dowiedzieć się jak wygląda przygotowanie do startów i ogólnie dziubnąć temat, ten będzie kontent ;).

Zdjęcia wnętrza książki pochodzą ze strony matras.pl (klik)

PS: Chciałam powiedzieć, że każdy komentarz i każda wiadomość jest dla mnie dużą motywacją i każde doceniam i się nimi niezmiernie "jaram". Pozdrowienia dla Kingi :*, która dzisiaj mnie spotkała i pierwsze, co powiedziała "ale mi się ten twój blog podoba". Wspaniale jest coś takiego usłyszeć <3.