niedziela, 31 lipca 2016

Pobyt w Krakowie i kolejny egzamin


Dzień doberek!


Popijając sobie pyszną chińską herbatę (love, Asia <3), zabieram się do pisania kolejnego posta. Dzisiaj: egzamin w PWST w Krakowie oraz pobyt w moim ukochanym mieście. Będzie Muzeum Narodowe, wizyta w Loch Camelot i kilka ślicznych foteczek Starego Rynku.

Zapraszam też do lektury poprzednich postów:
- wstęp (klik)
- Łódź (klik)
- Warszawa (klik)

(OPIS EGZAMINU JEST TROCHĘ NIŻEJ)

Na szczęście, pociąg do Krakowa jechał szybko i cicho (I LOVE PENDOLINO <3.). Moim pięknym miastem zaczęłam się jarać jak tylko stanęłyśmy (ja i Walizunia) na równe nogi, po wyjściu z pociągu. Oczywiście podróż na nocleg nie obyła się bez przygód :D


Wpisałam w jakdojade ulicę, na której miałam mieszkać, ale bez numeru budynku i w pewnym momencie, jadąc autobusem zorientowałam się, że minęłam mój nocleg. Sprawdziłam, co poszło nie tak, obczaiłam mapę i wysiadłam na najbliższym przystanku, żeby wrócić. Oczywiście musiałam wybrać jakieś Wygwizdowie, gdzie autobus zatrzymuje się na żądanie i nie ma chodników, tylko żwir. Ok. Spo-koj-nie. Ze stoickim spokojem, wzięłam Walizunię w garść i... urwała się druga rączka. !#*!?&$!?!. Klnąc w myślach walizkę z taniego marketu, przeszłam na drugą stronę, gdzie.... nie było schodów, ani innej formy ułatwienia życia przechodniom- była tylko skarpa (na szczęście- niewysoka), po której musiałam wciągnąć walizkę ważącą nadal tyle samo, nieposiadającą obydwóch rączek i jednego kółka. SUPER.


Jakimś cudem, w końcu dotarłam na nocleg. Już pierwszego dnia, obowiązkowo, wybrałam się na krótki spacer. Mieszkałam niedaleko Wawelu, więc spokojnym spacerkiem poszłam wzdłuż Wisły, za Wawelem, dalej Plantami, obok okna papieskiego na Franciszkańskiej i dalej pod Sukiennice <3.

Ten spacer wynagrodził mi wszystkie wcześniejsze niedogodności. Po zjedzeniu obiadku i pysznych lodów pistacjowych i jagodowych poszłam na Franciszkańską pogadać z JP II. Wieczorem powtórzyłam wszystkie teksty i dowiedziałam się od znajomych (pozdrawiam, Paulina :* pozdrawiam, Natalia :*), jak mniej więcej polegają egzaminy, więc spokojnie mogłam pójść spać ;)


(EGZAMIN)


Następnego dnia wstałam jakoś o 10:20 i jak już się troszkę ogarnęłam, poszłam spacerkiem w stronę PWST. Jak zwykle, wstąpiłam jeszcze na krótką rozmowę z Górą, w przepięknym kościele na mojej kochanej Franciszkańskiej i ruszyłam do boju.

Szybko znalazłam toaletę, żeby się przebrać i czekałam na dalsze instrukcje. Nie było widać studentów, którzy mieliby odpowiadać na nasze pytania, ale zaraz się zjawili. Zaprowadzili nas do dużej sali, gdzie na krzesełkach leżały listy utworów do wypełnienia. Jeden student, wszystko dokładnie nam wytłumaczył, był też czas na pytania z naszej strony. Potem studenci zaczęli wyczytywać nasze nazwiska.Trzeba było zanieść dowód wpłaty i odebrać swój numerek. Od tej pory miałam numer 644.

Potem dwójka studentów, zabrała 16 dziewczyn, w tym mnie, do garderoby. Miałyśmy chwilę, żeby się przebrać, rozgrzać i przyszedł czas na egzamin sprawnościowy. Zaprowadzili nas na górę i po objaśnieniu, zasad i dodaniu otuchy (oraz sprzedaniu kopniaka w tyłek na szczęście), wpuścili nas do środka. Była to duża sala z rozłożonymi wzdłuż materacami:


Naprzeciwko siedziała 5-osobowa komisja, a sam egzamin prowadził starszy pan profesor. Na początek, miałyśmy się ustawić przed materacami i każda, po kolei, mówiła "Mam numerek XXX, mam XX lat, pochodzę z XXXX i zdaję na jeden kierunek/dwa kierunki". Jeśli któraś wybierała się jeszcze na kierunek wokalno - aktorski, to miała jeszcze powiedzieć, czy umie czytać z nut, czy na czymś gra itd.

Potem miałyśmy się ustawić za materacami i czwórkami wychodziłyśmy na środek. Pierwszy członek komisji zasiadł za pianinem i grał różne fragmenty muzyczne - bardziej skoczne, trochę wolniejsze, smutniejsze, weselsze itd. Naszym zadaniem był improwizacja taneczna. Dobrze się w tym czułam, szczególnie, że na naszym ostatnim spektaklu w GSA, improwizacja taneczna była lwią częścią występu.

Następnie ustawiłyśmy się w rządku i kolejno, każda:
- mówiła krótki fragment wybranego tekstu
- śpiewała fragment piosenki ludowej
- wołała: "chodźcie tutaj"
- wyklaskiwała rytm, który był grany na pianinie- najtrudniejsza część tego egzaminu.... nie były to takie łatwe, krótkie melodyjki, niestety...
Jeśli któraś z nas, nie radziła sobie z którymś z zadań, komisja podpowiadała, jak zrobić je lepiej :)

Później, podzieli nas na dwie grupy. Moja grupa została na dykcji. Kolejno podchodziłyśmy do stolika i czytałyśmy po trzy razy cztery, wybrane przez profesora, zdania. Sprawdzał zgryz, ułożenie ust, języka i tak dalej. W międzyczasie, pani od śpiewu poprosiła kilka dziewczyn to pianina, ale mnie nie.

Potem: sprawnościowy. Każda, po kolei musiała wykonać: przewrót w przód, skok z obrotem o 360 stopni w powietrzu, wagę, skłon do kolan w siadzie prostym i mostek. Niektóre były też proszone o gwiazdę, przewrót w tył (ja, na szczęście, nie) albo, tak jak ja o inny sposób przewrotu w przód.

I to koniec. Całość trwała dobre 45 minut.


Komisja była bardzo sympatyczna. Jak jednej dziewczynie zakręciło się w głowie na sprawnościowym, zaraz wzięli ją na bok, dostała wodę i kawę.

PS: W tej części egzaminu nie można mieć mocnego makijażu.

Później miałyśmy jakieś 10 minut na przebranie się i była interpretacja. Byłyśmy podzielone po cztery na salę. Przed wejściem dowiedziałam się, że w mojej komisji będzie siedziała profesor Dorota Segda- nowa pani rektor (wow!). Weszłam do sali, gdzie była 3 - osobowa komisja. Egzamin prowadził mężczyzna koło czterdziestk i- bardzo sympatyczny i tak jakby... zaangażowany w ten egzamin. Wziął ode mnie listę utworów i spytał:

Pan: Co pani powie jako pierwsze?

Ja: (standardowo) "Spóźniony słowik"

P: Proszę bardzo.

J: (mówię)

P: Dobrze (po dwóch zwrotkach). Ja pani przerywam, ale niech się pani tym nie przejmuje, to normalne. Niech pani teraz powie ten tekst tak, jakby pani rzeczywiście była żoną tego słowika i jakby pani była święcie przekonana, że coś mu się stało, że umarł. Mówi pani do swojej przyjaciółki (prof. Segda), pani Kosowej.

J: (zaczynam mówić)

P: Zaraz pani przerwę. Niech pani sobie wyobrazi, że to naprawdę jest ktoś z pani rodziny. Powoli, spokojnie, to jest trudne zadanie.

J: (mówię; ta wskazówka dużo mi dała)

P: Dobrze. To niech teraz nie mówi tego pani tylko do tej jednej przyjaciółki, ale lamentuje jak baby na wsi. Niech cała wioska dowie się o tym pani nieszczęściu.

J: (mówię)

P: Ok, To teraz fragment "Medei" (z dramatu Eurypidesa- monolog głównej bohaterki do Kreona)

J: (mówię)

P: (gdzieś w 1/3 tekstu) Teraz tak, jakby pani tego Kreona szczerze nienawidziła, jakby obwiniała go pani o wszystkie swoje niepowodzenia. To jest Kreon (trzeci członek komisji).

J: (mówię)

P: Dobrze, wystarczy. Teraz... Biernat z Lublina ("O niewdzięcznych panoch"). Tego chyba jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś mówił.

J: (mówię)

P: (w połowie) Dziękuję. Teraz proszę zaśpiewać piosenkę ludową.

J: (śpiewam- "W moim ogódeczku")

P: (po I zwrotce) Dziękuję. Ładna piosenka. A jak się nazywa?

J: "W moim ogródeczku"

P: Yhm. Nie znałem jej.

Prof. Segda: No jak nie? To moja ulubiona piosenka egzaminacyjna!

P: No dobrze, dziękuję pani.


I to był już koniec. Bardzo zadowolona zeszłam po rzeczy do garderoby i poszłam na obiadek. Potem wróciłam na nocleg, wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i o 19:30 byłam z powrotem w PWST. Wyników jeszcze nie było, ale miałam numer do jednego ze studentów, który się nami zajmował (dawał go wszystkim, na wypadek, gdyby ktoś nie mógł zjawić się w szkole po ogłoszeniu wyników), więc wysłałam mu SMSa z moimi danymi i poszłam do Loch Camelot na spektakl. Tuż przed rozpoczęciem, dostałam wiadomość: "Same negatywy przykro mi.


No cóż... Trudno. Przecież nie będę ryczeć na kabarecie xD

Jestem wielką fanką Camelotu (byłam wcześniej tylko dwa razy na "Chodu i hop", ale urzekł mnie ich humor, muzyka na żywo i piękne głosy), ale spektakł "To fart, że żart żartu wart" nie jest, według mnie.... fenomenalny. Piosenki były świetne. Edith Piaf, kabaretowe, ale oprócz tego szału nie było. W drodze do domu kupiłam sobie zestaw pocieszeniowy (lody, Pepsi i Monte) i zaraz po kolacji poszłam spać.


Następnego dnia, w sobotę, pojechałam do Muzeum Narodowego na wystawę MMM (Mariae Mater Misericordiae). Dürer, Memling i inni średniowieczni wyjadacze. Bardzo ciekawa wystawa. Fanką sztuki średniowiecznej nie jestem, ale zobaczyłam takie sposoby przedstawienia Matki Boskiej, jakich nie widziałam nigdzie indziej, więc jestem zadowolona z wizyty na tej wystawie. Mała anegdotka. Kiedy wpisywałam się do Księgi Gości, zajrzałam na poprzednie strony i dosłownie kartkę przede mną przeczytałam (napisane bardzo starannym pismem drugoklasisty): "Zgadzam się z panem Prezydentem. Wystawa jest bardzo ciekawa." Przewracam jeszcze jedną stronę, a tam piękny wpis i podpis "Andrzej Duda". Wut!? Ja się zmagałam z egzaminami, a Prezydent RP kilka ulic dalej chodził sobie po muzeum.


Następnym punktem programu były zakupy w Carrefourze, gdzie kupiłam sobie super, ekstra, fajną, nową, pomarańczową walizkę! Wiem, że podróżowanie ze sprawną walizką, z działającymi wszystkimi uchwytami i kółkami to ewidentna oznaka snobizmu, ale kurcze! Raz się żyje :P


Dokonałam też zakupu biletu do Wrocławia i pędem wróciłam do internatu. Ostatni odcinek biegłam, bo znowu zmiksował mi się czas i miałam go jakoś dziwnie mało, a trzeba było jeszcze się przebrać, odstawić walizkę i biec z powrotem na Rynek, do Camelotu. Sprawy nie ułatwiał fakt, że tego dnia w Krakowie było jakieś miliard stopni w cieniu, ale dałam radę :D.


Spektakl zaczynał się o 17, ale jak przyszłam o 17:08 to jeszcze, całe szczęście, się nie rozpoczął, więc zdążyłam! Jakim błogosławieństwem tego dnia była ta zimna piwnica, gdzie odbywają się spektakle <3. Sam spektakl: "Piosenki... czyli Duet Sceniczny w Stanach Krytycznych był świetny. Pani Beata Malczewska (aktorka Teatru Starego i Camelotu) w roli garderobianej i inspicjent- Andrzej Słabiak- małżeństwo, miłość, piękne piosenki i niespodziewane zakończenie. Po drodze, dużo świetnego humoru i wspaniałej gry aktorskiej <3.


Na koniec podeszłam do pani Beaty pogratulować jej występu, a ona życzyła mi powodzenia we Wrocławiu i powiedziała, że mam robić swoje i nie przejmować się tymi egzaminami, bo to się robi jedna wielka paranoja z tym wszystkim. Ok, pani Beato, nie ma sprawy :)

Tego samego dnia, w Krakowie odbywały się Wianki. Sceny porozsypywane po całym Starym Mieście, na każdej inny rodzaj muzyki i inna energia. Po obiedzie udałam się więc na koncert Stanisławy Celińskiej, gdzie spotkałam mojego znajomego z GSA (Damian, pozdrawiam :*), ale koncert mnie nie porwał (bardzo mi przykro, po takiej dawce emocji przez kilka dni z rzędu, to zupełnie nie był mój klimat na ten wieczór).

Kiedy rozmawiałam sobie z mamą, miałam śmieszną sytuację. Siedzę sobie na ławce, a na jej drugim końcu siedzi starszy pan. Nagle siada między nami para młoda. Zaczęłam się delikatnie odsuwać, ale Ona mówi do mnie: "Nie, nie. Niech pani sobie siedzi, to właśnie o to chodzi." Więc dalej gadałam przez telefon, młodzi się całowali, fotograf robił zdjęcia, kamerzysta nagrywał.... sooooo cuuuteee *.*


Potem udałam się na koncert Dawida Podsiadło na scenę na Małym Rynku. Jak zobaczyłam tłum ludzi, przez który za chwilę będę musiała się przebić, żeby wejść za bramki, pożałowałam, że nie poszłam tam trochę wcześniej, ale! Koncert się opóźnił, więc zdążyłam obeszłam scenę, wbiłam się za bramki, znalazłam sobie odpowiednie miejsce i koncert zaczął się dopiero kilkanaście minut póżniej.


Nie byłam zagorzałą fanką Dawida Podsiadło, bo znałam 2-3 jego najbardziej znane kawałki, ale w tym momencie zbieram już kasę na jego koncert w październiku w Gdańsku, bo całkiem przepadłam. Mega się cieszę, że trafiłam na ten koncert, że akurat jak ja byłam w Krakowie, on występował na Wiankach. Jego muzyka bardzo przypadła mi do gustu, a chłopak tak się wypruwał na scenie, że czuło się te wszystkie emocje stojąc na dole. Co prawda większość jego piosenek jest dość depresyjna i, o ile pasowały mi do nastroju w okresie około - egzaminowym, to teraz nie słucham ich codziennie, ale na koncert idę! :D


W niedzielę poszłam na mszę do Franciszkanów, do pięknego kościoła zdobionego przez samego Wyspiańskiego, z pięknym "Bóg Stwórca. Stań się" (zdjęcie na samym początku postu) na wejściem, a w dodatku na tej mszy, nw której byłam śpiewał też Chór Cecyliański. Pięknie <3.


Po mszy musiałam spędzić jeszcze trochę czasu w kościele, gdyż na zewnątrz była po prostu ściana deszczu. Po zmówieniu dwóch Różańców, stwierdziłam, że zostało mi trochę mało czasu do pociągu, więc podciągnęłam kiecę i poleciałam na obiad. Pizza i krem z pomidorów w klimatycznej włoskiej restauracyjce, zjedzony w oknie z widokiem na ulicę. Ideolo <3.


Po obiedzie udałam się na nocleg szybko przepakować rzeczy do nowej walizki, pozbyć się starej i udałam się na pociąg.


Jeśli chodzi o ogólne wrażenia z Krakowa, to nadal uwielbiam to miasto i pobyt tam był, mimo niepowodzenia w szkole, prawdziwą przyjemnością. Co do egzaminu, to uważam, że właśnie w tej szkole zostałam najlepiej, najbardziej kompleksowo sprawdzona i cieszę się, że wzięłam udział w tym egzaminie. Wiem też, za co zapłaciłam 150 zł wpisowego, bo testowali mnie przed godzinę, a w Łodzi... 150 zł za 3 minuty egzaminu... cenią się >.<



Dziękuję Wam bardzo za lekturę kolejnego wpisu, zapraszam do komentowania i przepraszam za to dwudniowe opóźnienie. Niby są wakacje, ale cały czas się coś dzieje i tak jakoś nie wyszło... A, że napisanie notki to nie jest kwestia 5 minut, to jakoś się nie wyrobiłam. Ale za opisywanie Wrocławia zabieram się już dzisiaj, więc notka pojawi się już we wtorek wieczorem :)

Życzę Wam miłej niedzieli i udanego tygodnia! :*

piątek, 29 lipca 2016

Post będzie jutro :)))

Dzień doberek!

No i znowu Wam naściemniałam.... -.-
Już większą część napisałam, ale nie całość, a nie chcę wrzucać częściami.... Jutro niedziela, nigdzie nie jadę, i na pewno się pojawi!


Przepraszam.... 

Miłego wieczoru! :*

czwartek, 28 lipca 2016

Dalsza droga i egzamin w Warszawie


Dzień doberek!

Serdecznie dziękuję za tak ciepłe przyjęcie ostatnich dwóch postów (rekordowe liczby wejść *.*). Każdy komentarz, wiadomość i okejka są dla mnie ważne, wielkie dzięki wszystkim, którzy mi kibicują :*

- Wstępniak (klik)
- Łódź (klik)

PS: Nie wiem, dlaczego niektóre akapity postanowiły być fioletowe. Jutro spróbuję jeszcze raz z nimi pogadać i przekonać, żeby jednak były czarne. Obiecuję.

(OPIS SAMEGO EGZAMINU JEST NIIŻEEJ)

Tego samego dnia, po egzaminie, ruszyłam już w drogę do Warszawy. Wieczorem miałam załatwione wejściówki do teatru (o tym za chwilę), więc nie było mowy o zwiedzaniu Łodzi. Z resztą... nie urzekła mnie na tyle, żebym chciała tam dłużej zostać. W pociągu zdążyłam odpisać na kilka SMSów i usnęłam. Na szczęście ocknęłam się przed Centralnym i ruszyłam do Złotych Tarasów na obiadek.

Trafiłam idealnie- jadłam pizzę na tarasie z widokiem na Pałac Kultury i Nauki. Wszyscy pozostali klienci siedzieli w środku i oglądali mecz (nadal trwało Euro, Polska nadal była w grze ;)). Przemiły pan kelner zatachał moją walizkę po trzech schódkach na taras i mogłam chwilkę odpocząć :). Co się póżniej okazało, kierownik sali był po wiedzy o teatrze na Akademii Teatralnej w Warszawie. Wszędzie można spotkać "swoich ludzi" :D

Oczywiście, jak zwykle, zmiksował mi się czas i w momencie, kiedy powinnam być już w połowie drogi do Teatru Roma, gdzie wybierałam się na spektakl, przebierałam się w wyjściową sukienkę w toalecie w Złotych :P Potem pobiegłam (tak! Pobiegłam z moją ogromną walizką, poduszką-świnią pod pachą i w małej czarnej i zadawałam sobie pytanie "Czemu biegam w kiecce po centrum Warszawy!?") pytając ze cztery razy o drogę na spektakl. Ale zdążyłam! Byłam chyba 4 minuty przed rozpoczęciem, ale byłam! Odprowadziłam walizeczkę do szatni i pobiegłam na salę.

"Tuwim dla dorosłych" był zdecydowanie wart obejrzenia! Kiedy jedna z aktorek zaśpiewała "Ptasie radio", szczena opadła mi do podłogi i ogarnęło mnie ogromne niedowierzanie, że ktoś potrafi tak śpiewać O.o Następnym niezapomnianym momentem było wykonanie "Całujcie mnie wszyscy w d*pę" (klik, 18+), które znałam w ich wykonaniu już długo i jak usłyszałam tę piosenkę na żywo, to miałam ciarki na całym ciele.

Następnego dnia wstałam o 8:30 i o 10:18 pojechałam autobusem na Miodową. Pod Akademią Teatralną byłam o 10:47, a egzamin był dopiero na 11:30, więc zaczęłam się rozglądać za jakimś kościołem, żeby zawierzyć kolejny egzamin Górze. Odwracam głowę i niedaleko widzę (i nie dowierzam!) bardzo charakterystyczny budynek, który stoi naprzeciwko Katedry Wojska Polskiego, w której to zawsze odbywa się msza święta na zakończenie rajdu harcerskiego Arsenał. Byłam tam 3 razy! Raz nawet w nocy. Szłam z każdej strony, ale nie od Miodowej >.<

Ale! bardzo dobrze się stało. Na tej mszy zawsze jest taki tłok, że nigdy nie widziałam, jak wygląda wnętrze i ołtarz tej Katedry. Poszłam więc się pomodlić, skupić i ruszyłam na egzamin.

(EGZAMIN)


Przy wejściu spotkałam chłopaka, którego widziałam też w Łodzi i w myśl zasady "koniec języka za przewodnika", spytałam co mam teraz zrobić. Musiałam przejść do a'la foyer i odnaleźć swoje nazwisko na jednej z list. Panowało tam lekki zamieszanie, było sporo ludzi. Tu ktoś się rozśpiewywał, jakieś grupki znajomych rozmawiały o egzaminach, ktoś szukał długopisu, ktoś kartki i tak dalej i tak dalej. W każdym razie: byłam trzecia w Komisji nr 1.


Poszłam do toalety, rozgrzałam twarz i wróciłam do "poczekalni". Za chwilę przyszedł student I roku (w Warszawie, studenci byli tacy bardzo "yolo"- uśmiechnięci, zagadywali, żartowali, bardzo wyluzowani, zero spiny) i zaprowadził pierwszą piątkę z mojej komisji do innego budynku. Poprzychodzili też studenci od innych komisji i pozabierali swoich ludzi. 


Chłopak, który był pierwszy na mojej liście nie przyszedł na czas dla zainteresowanych: to nie był dla niego koniec. Studentka, któa nami się zajmowała, dzwoniła do niego i po prostu wchodził jako ostatni), więc weszłam jako druga. Komisja wyglądała bardzo sympatycznie - od początku do końca. Podałam im listę swoich utworów (mały przyps: miałam wydrukowaną listę, przygotowaną jeszcze w domu, ale musiałam się coś bardzo zamyślić i w pierwszej pozycji wpisałam "Pani słowikowa", zamiast "Spóźniony słowik" i musiałam przepisać listę na czysto, ale ręcznie.... >.<) i poprosili mnie, żebym stanęła na bardziej oddalonym od ich biurka krzyżyku naklejonym na podłodze.

Przewodniczący komisji (starszy pan, bardzo miły): Co pani powie jako pierwsze?


Ja: "Spóźniony słowik"


P: Proszę bardzo


Ja: (mówię)


P: No to teraz może fragment "Kalejdoskopu"? (przyp. "Kalejdoskop"- Danielle Steel, monolog jednej z córek Solange, pełen zarzutów i złości)


J: Dobrze. (mówię)


P: To teraz proszę stanąć tu, bliżej i powiedzieć fragment "Z zabaw i gier dziecięcych"

J: (mówię)


I to wszystko. Koniec egzaminu. Jakieś 5 minut, jak w Łodzi... Wszystkie teksty dali mi powiedzieć do końca, a ja byłam zadowlona. Nie byłam już tak strasznie zestresowana przed i w trakcie egzaminu, jak w Łodzi, gdzie stres był porównywalny do tego przed pierwszym egzaminem na prawko. W Warszawie, było bardziej jak przed spektaklem- był stresik, lekkie napięcie, ale wszystko pod kontrolą. 


W oczekiwaniu na wyniki poszłam sobie na rynek zjeść lody i popisać w tym moim "pamiętniku". Siedziałam sobie w kawiarence na dworze (była piękna pogoda) i obserwowałam Syrenkę.


Ogłoszenie wyników miało w Warszawie bardzo stresującą formę. Mieliśmy się zgłosić z tyłu budynku i stanąć w kolejce. Przy stoliku siedziały trzy panie (jak Pytie...) ze stosem dokumentów każda. Podawało się pani swoje imię i nazwisko, a one szukały. Jeśli COŚ znalazły, to była to decyzja o nieprzyjęciu na jednolite studia magisterskie na kierunku aktorstwo dramatyczne. Jeśli nic nie miały- dogrywka albo II etap. Ja niestety dostałam swoją karteczkę....




Zrobiło mi się bardzo przykro, bo to był "już" drugi egzamin, a czułam, że poszło mi naprawdę dobrze... Ale ochłonęłam trochę w Katedrze i dopiero po wyjściu napisałam SMSy do wszystkich osób, które były żywo zainteresowane przebiegiem moich egzaminów. Swoją drogą: wielkie dzięki dla wszystkich tych osób, bez Was byłoby dużo ciężej (aha, bo jeszcze chyba nie wspominałam, że w tą moją podróż wybrałam się sama :P). 


Po egzaminie, chciałam jechać na 18:00 na trening do Be Active (studio Ewy Chodakowskiej), ale okazało się, że zlikwidowali już możliwość pojedynczych wejść, a najtańszy karnet (ważny miesiąc, na 4 wejścia), kosztuje 150 zł. Mmmm... Stwierdziłam, że pochodzę po Starym Mieście. Pojechałam jeszcze na Dworzec Centralny, kupić bilet do Krakowa, zrobić małe zakupy i wróciłam do mojej znajomej (Ola, jeszcze raz dziękuję, że mnie wzięłaś pod swoje skrzydła <3.) na nocleg.


Następnego dnia, byłam już naładowana pozytywną energią na kolejne miasto, którym był mój ukochany Kraków. Ale, ale! Nie tak prędko! Kiedy przechodziłam ze Złotych Tarasów na Dworzec Centralny, moja kochana walizka zaczęła szorować o podłogę. Nie musiałam długo czekać, żeby dowiedzieć się, co jest nie tak: "Kółko pani odpadło". Super. W pojedynku Walizunia vs. Małgorzata, na razie prowadziła Walizunia -.-'







Dodatkowe spostrzeżenia z Warszawy? Podoba mi się to miasto. Jest trochę dzikie, a ludzie bardzo zabiegani, ale odnalazłabym się tutaj. Zważając na przyjemną dla oka architekturę, stare budynki, piękne kościoły i trochę zieleni naokoło, jest naprawdę przyjemnie. Poza tym... tyle teatrów, wydarzeń, koncertów. Bardzo spoko. Oczywiście, nie jest to Kraków, ale w Warszawie też mogłabym mieszkać ;)




Jeszcze raz dziękuję za lekturę i zapraszam do komentowania :).

Na relację z podróży do Krakowa, egzaminu oraz czasu wolnego spędzonego w moim ukochanym mieście, zapraszam już w piątek w nocy.


Kolorowych snów :*




poniedziałek, 25 lipca 2016

Początek podróży i egzamin w Łodzi


Dzień doberek!

Od razu przejdę do rzeczy, wstęp był w poprzednim poście (klik) ;) 
(OPIS SAMEGO EGZAMINU JEST NIIIŻEEEJ)


Moją wielką podróż zaczęłam 20 czerwca od prawie-spóźnienia się na SKMkę w Wejherowie. Kiedy jednak okazało się, że mój pociąg wcale mi nie uciekł i wsiadłam do właściwego, urwałam pierwszą (nie, nie, nie ostatnią!) rączkę w mojej walizce >.< Nie ma to, jak dobrze rozpocząć dzień :) 


Musiałam  dojechać  do  Gdyni Głównej
i tam przesiąść się na Pendolino. Pierwszy raz podróżowałam w Strefie Ciszy (opcja do wybrania przy kupowaniu biletów- ostatni wagon ;) ) i muszę przyznać, że to było wspaniałe <3 Nikt nie gadał przez telefon, nie urządzał sobie small talk, ani nic z tych rzeczy- mogłam, bez słuchawek, powtórzyć teksty, poczytać książkę i jeszcze się zdrzemnąć :)


Tego dnia byłam niesamowicie podekscytowana tym, że to JUŻ, że te całe EGZAMINY, o których trąbiłam od ponad roku zaczynają się następnego dnia. Trochę to do mnie nie docierało, ale siedziałam już w pociągu do Warszawy! Tam przesiadka do Łodzi, nocleg i... pierwszy egzamin O.o

Wolny przedział <3
Na Dworcu Centralnym przeżyłam mini zawał serca, bo na ekranie "Odjazdy" nie było mojego pociągu. Miałam jechać o 15:04 do stacji Łódź Chojny pociągiem nr 19159, a na ekranie widniał jedynie nr 19158, do stacji Łódź Kaliska o 15:05. Zaczęłam odrobinkę panikować, ale ostatecznie okazało się, że pociągi z Centralnego zawsze odjeżdżają nieparzyste (no tak, jak mogłam tego nie wiedzieć!) i ten, który widniał na rozkładzie był tym, do którego miałam wsiąść. 


Kiedy kupowałam bilety, trochę przeraziła mnie informacja "Brak gwarancji miejsc do siedzenia", ale nie było tak źle... --->

Nietrudno się połapać, że na ASP
papierów nie składałam, ale uważam,
że te rysunki są urocze i będę je tu wstawiać!
Łódź... niestety od początku mnie nie zachwyciła. Stacja Łódź Chojny leży chyba w najbrzydszej okolicy, jaką mogłam wybrać, w dodatku przywitały mnie zachmurzone niebo, mżawka i bolesna świadomość jak ciężka jest moja walizka. Oczywiście uśmiech nie schodził mi z twarzy, bo dlaczego jakiś głupi deszcz miałby mi odebrać cały zapał i dobry humor? No bez przesady. Połaziłam sobie jeszcze z jednej strony dworca na drugą w poszukiwaniu odpowiedniego tramwaju i nareszcie dotarłam na nocleg. 

...co wcale nie było takie łatwe, gdyż oznaczenie przystanków komunikacji miejskiej w Łodzi może wyprowadzić z równowagi, nawet jak nie ciągnie się ze sobą walizki ważącej jakieś 25 kg. Otóż: nazwy przystanków są dwuczłonowe, np. Kilińskiego- Poznańska. Pierwszy człon, to nazwa ulicy, po której jedzie tramwaj, a drugi- ulicy, która w pobliżu przystanku przecina tę pierwszą. Wszystko fajnie, ale jak jest się pierwszy raz w Łodzi i korzystając z aplikacji jakdojade usiłuje się dostać do jakiegoś punktu, ciężko jest się połapać:



Przed pójściem spać, poszłam jeszcze zjeść obiad i pojechałam do po taśmę klejącą, żeby móc przykleić latający uchwyt od mojej nieszczęsnej walizki. Przy okazji zemściło się na mnie to, że nie chciałam wziąć z domu takiej właśnie taśmy, kiedy mój brat mi ją proponował...

To pierwszy dzień w Łodzi.
Nie opuszczał mnie optymizm.
Teraz wiem: słowem kluczem
w tym podpisie jest: "gdzieniegdzie"

Następnego dnia, wstałam ponad półtorej godziny przed tramwajem, żeby zdążyć się pomalować, zrobić włosy i przede wszystkim rozgrzać twarz i resztę ciała. Nie wiem, po co, skoro egzamin miałam dopiero pięć godzin później, ale... o tym później ;)


Dojechałam pod Filmówkę i stwierdziłam, że tutaj chciałabym studiować najmniej. Po drodze nie było ani jednego ładnego miejsca. Same opuszczone fabryki, magazyny na sprzedaż i brzydkie, brudne budynki... Jestem estetką i kocham takie miasta, jak Kraków, czy Praga i chyba zachorowałabym na depresję, gdybym codziennie, w drodze do szkoły miała mijać takie paskudztwa. 






(EGZAMIN)

Przed szkołą i w środku stało sporo osób. Na początek trzeba było pójść do Dziekanatu i potwierdzić przybycie. W tym momencie można było wymienić jeszcze dokumenty albo teksty. Potem skierowali nas do jednego pomieszczenia, w którym czekaliśmy na swoją kolej. Całe szczęście, od razu spotkałam swoją znajomą z zajęć z Gdańskiej Szkoły Artystycznej (w której przygotowywałam się do egzaminów i o której na pewno wrzucę oddzielny post), bo czekanie trwało dłuuugooo. 


Na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że egzamin w Łodzi był najsłabiej  zorganizowany    (na swoją kolej czekałam ponad 4 godziny)
i czułam się najmniej sprawdzona przez komisję. Ogólnie: zdążyłam się kilka razy na nowo zestresować i uspokoić, dwa razy od nowa rozgrzać, milion razy pójść do toalety, ze trzy razy przeczytać nazwiska absolwentów na korytarzu i takie tam :P


Na mojej liście (jednocześnie działały cztery, czy pięć komisji) byłam czwarta od końca i w turze na 9:30 weszłam jako czwarta od końca. Kiedy pozostałe komisje rozpoczynały już drugą turę, u nas zostało jeszcze pięć osób. Tego dnia Polska grała mecz na Euro i panowie z pozostałych komisji spieszyli się do domu- u nas przewodniczącą była wiekowa pani profesor i Euro jej chyba nie ruszało.

Zostałam poproszona przez studenta przed salę i za zamkniętymi drzwiami, czekałam na korytarzu na swoją kolej. Przy okazji muszę dodać, że "obsługą techniczną" całych egzaminów zajmują się studenci pierwszego roku, którzy służą pomocą i są bardzo życzliwi. Ci w Łodzi byli naprawdę mili, odpowiadali na każde pytanie, ale też nie narzucali się z jakimiś pogawędkami, czy poprawianiem humoru. Byli wtedy, kiedy byli potrzebni. Ułatwiali nam życie, jak tylko mogli.

Kiedy weszłam do środka, starsza pani profesor spytała, co chciałabym powiedzieć. Wybrałam wiersz "Spóźniony słowik" J. Tuwima, bo w tym czułam się najlepiej (najdłużej go znałam, robiłam na nim dużo zadań aktorskich). Na ostatnich konsultacjach, aktorka która przygotowywała mnie przez ostatnie pół roku pod względem interpretacji tekstów, doradziła mi, aby podczas mówienia tekstów patrzeć tutaj:


Komisja miała mieć wtedy możliwość skupić na ocenianiu mnie, a nie wchodzeniu w interakcje. Niestety pani profesor zwróciła mi uwagę: "Ale pani Małgorzato, dlaczego pani tego tekstu w ogóle nie powiedziała do nas?". Odpowiedziałam, że w takim razie cały następny powiem TYLKO do nich. Wybrałam fragment "Nany" E. Zoli- wypowiedź głównej bohaterki, kokietki. Miałam powiedzieć go siedząc na krześle. 

Ok.

Pani profesor: Proszę teraz uwieźć tym tekstem tego pana profesora.

Ok.

Pani profesor: Ale bardziej jak kobieta, a nie jak dziewczynka.

Ok.

Pani profesor: Proszę teraz powiedzieć fragment, skupiając się bardziej na intencji niż intonacji głosu, "jak mówię, że nie, to nie", tak jakby pani miała na myśli "jak mówię że nie, to tak"

Ok.

Potem miałam zaśpiewać piosenkę ludową ("W moim ogródeczku"). Po pierwszej zwrotce mi przerwali i podziękowali. Nie byłam do końca zadowolona, bo głos mi zadrżał, ale miałam tak ściśnięte gardło, że wcale się nie dziwię. Z resztą nikt mnie już nie słuchał, bo wszyscy zaczęli sobie coś notować. Podziękowali mi i wyszłam.


Z racji tego, że wchodziłam, jako jedna z ostatnich osób, a ogłoszenie wyników było niedługo po ostatnim kandydacie, nie musiałam długo czekać. Nagle zrobił się hałas, wyszłam z sali dla oczekujących i zobaczyłam tłum ludzi kłębiących się przy jednej z gablotek. Sprawdzałam trzy razy, ale mojego nazwiska nie było na liście osób oczekiwanych w drugim etapie. 


Ale nie zrobiło to mnie jakiegoś niesamowitego wrażenia. Trudno. Pierwsze koty za płoty. To był pierwszy egzamin, jeszcze trzy były przede mną, a Łódź i tak mnie nie urzekła. Odebrałam papiery z Dziekanatu i ruszyłam w dalszą drogę.

Gratuluję i dziękuję tym, którzy przeczytali całość. Mam nadzieję, że się nie nudziliście i wrócicie na kolejną część relacji z mojej Wielkiej Podróży :)

Następny etap podróży i egzamin w Warszawie już w środę w nocy będą na blogu :)

niedziela, 24 lipca 2016

Już po egzaminach...


Dzień doberek!

Jestem już po maturze, po egzaminach i po obozie. Przy okazji tego ostatniego porządnie się zresetowałam, a poza tym (w końcu) mam dużo czasu i definitywnie wracam do pisania bloga!


Upłynęła też już wystarczająca ilość czasu, żeby zabrać się za opisanie całej mojej podróży i przede wszystkim (!) samych egzaminów. Jeśli kogoś to nie interesuje: trudno. Wydaje mi się jednak, że będzie to ciekawa lektura zarówno dla osób zainteresowanych tematem, jak i tych całkiem zielonych w kwestii szkół teatralnych i egzaminów. Ci pierwsi zaspokoją swoją ciekawość, jak to DOKŁADNIE wygląda, a ci drudzy zobaczą, że bycie aktorem "z papierkiem" nie jest takie łatwe... od samego początku ;)

Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą: w tym roku się nie dostałam. Nie udało mi się też przejść do drugiego etapu w żadnej z czterech szkół, do których startowałam, dlatego moja relacja zatrzyma się na rejestracji i pierwszym etapie, które jednak w każdej szkole wyglądały inaczej. 

Ale nie ma tego złego! Zapisałam się już na wiedzę o teatrze na Uniwersytecie Gdańskim i przez najbliższy rok znowu będę się przygotowywać do egzaminów. Tak łatwo nie odpuszczę. Na tym kierunku dowiem się pewnie wielu rzeczy z zakresu teorii i historii teatru, których nie miałam szansy dowiedzieć się w szkole średniej, poznam nowych ludzi... Trzeba patrzeć na pozytywy!


Myślę, że tę podróż i okres egzaminów zapamiętam na długo- to był taki mały sprawdzian dojrzałości, przy którym matura to pikuś ;). Uważam, że zdałam go bardzo dobrze.


Jutro wstawię relację z Łodzi, którą odwiedziłam jako pierwszą, i co trzy dni postaram się wstawiać relacje z następnych miejscowości. Wszystkie odczucia na bieżąco zapisywałam w "pamiętniku", więc na pewno żaden szczegół nie umknie mojej uwadze.


Do zobaczenia jutro! :)

PS: Po czym wnioskuję, że najbliższe posty będą interesujące? Ano po tym, że ostatni post (klik), w którym jedynie podałam terminy egzaminów i kilka przemyśleń, ma na moim blogu rekordową liczbę wyświetleń *.*