sobota, 31 grudnia 2016

Nowy Rok!

Dzień doberek!

Z okazji rozpoczęcia Nowego Roku, chciałabym Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia <3

Przede wszystkim: dużo zdrowia i szczęścia. Bez pierwszego ani rusz, a bez drugiego w życiu jest dużo ciężej. Wszelakiej pomyślności i przychylności losu. Niech ludzie, których będziecie codziennie spotykać będą dla Was inspiracją i wsparciem. Życzę Wam cierpliwości i wytrwałości w dążeniu do celu. Sami decydujcie o swojej przyszłości i nie pozwólcie, żeby ktokolwiek rzucał Wam kłody pod nogi. Spełnienia marzeń! Ja liczę, że w tym roku kilka moich w końcu dojdzie do skutku i tego samego życzę Wam! :*

Oprócz tego: wielu pięknych chwil spędzonych z rodziną i przyjaciółmi. Mnóstwa ciekawych książek (i czasu na ich czytanie), świetnych filmów i niezapomnianych spektakli. Chodźcie na koncerty, wystawy, zwiedzajcie Polskę i podróżujcie po świecie. Jeśli macie jakieś postanowienie noworoczne: oby się spełniło, trzymam kciuki! :D Ja, kilka lat temu podjęłam moje noworoczne wyzwanie i do dzisiaj, z drobnymi modyfikacjami, je utrzymuję, więc wiem, że SIĘ DA :)

A na dzisiaj: imprezujcie do białego rana i spędźcie ten czas jak najprzyjemniej! :D



PS: W przyszłym roku szykuje się też kilka nowych pomysłów związanych z blogiem, już mam w zanadrzu kilka fajnych postów ;) 

środa, 14 grudnia 2016

Ojciec Adam Szustak :)

Dzień doberek!

Od czasu do czasu dzielę się z Wami różnymi ciekawymi kanałami na YT albo przedstawiam Wam osoby, które są dla mnie ważne lub mnie inspirują. Dzisiaj przyszedł czas na turbo człowieka, który jest kimś wyjątkowym w swoim zawodzie, a mnie wirtualnie wspiera i prowadzi duchowo. Mój kumpel (pozdrowienia, Ziemniaku!) stwierdził, że Szustak to taka duchowa Chodakowska. Coś w tym jest :P




Ojciec Adam Szustak, dominikanin prowadzi rekolekcje i wykłady na całym świecie, a także nagrywa mnóstwo filmików na kanale Langusta na palmie na YouTube. Porusza różne tematy - od długich wykładó tematycznych, przez okresowe rekolekcje po vlogi z różnych ciekawych miejsc świata, w których akurat się znajduje.  Wysłuchałam całej serii „Plaster miodu” (piękne, spokojne, wieczorne rekolekcje na Adwent 2014 - klik), „Jeszcze 5 minutek” (poranne rekolekcje na Adwent 2015 - klik), a 1 listopada rozpoczęłam co rano oglądać kilkuminutowy „poradnik” o Nowennie Pompejańskiej (pomaga! rili! - klik).



O. Szustak ma w sobie tyle dystansu do siebie i poczucia humoru, a także bardzo ciekawe podejście do spraw wiary. Ma ogromną wiedzę, jak każdy dominikanin, którą potrafi przekazać w atrakcyjny, ciekawy sposób. Tłumaczy Pismo Święte tak, aby każdy zrozumiał, o co tak naprawdę chodzi. Prowadził także świetną serię „Ballady i romanse”, w której przechodzi związek od etapu zakochania, do rozstania/ślubu.



Klik
O. Szustak prezentuje takie oblicze Kościoła, jakie chciałabym prezentować wszystkim ludziom spoza Kościoła. Wydaje mi się też, że każdy znalazłby na kanale coś dla siebie. Do osób wierzących: poklikajcie. Już za trochę ponad tydzień Boże Narodzenie, może warto posłuchać ;)

Wszystkiego dobrego! :*

Źródła zdjęć: gdansk.gosc.pl oraz stacja7.pl

piątek, 2 grudnia 2016

Poznaj siebie samego!

Dzień doberek!

Dzisiaj przychodzę do Was z czymś nietypowym. Jest to ćwiczenie, które wykonywaliśmy na zajęciach z pedagogiki teatru. Będziecie potrzebować kartki papieru, długopisu, 10 minut wolnego czasu i świętego spokoju - nie ma co robić tego w biegu, w tak zwanym międzyczasie.

To ćwiczenie wykorzystywaliśmy jako część warsztatu do spektaklu, gdzie trzeba było zwrócić uwagę na szufladkowanie, podejmowanie wyborów i określenie siebie ("Broniewski" w Teatrze Wybrzeże). Jednak dla mnie to ćwiczenie miało trochę inny charakter. W całym tym zabieganiu na początku roku akademickiego (robiliśmy je na drugich zajęciach, w październiku), przypomniałam sobie, co jest moim priorytetem, co jest dla mnie najważniejsze, na czym powinnam się skupić.

Zadania trzeba wykonywać po kolei, nie wyprzedzajcie.

1. Na środku kartki zapisz swoje imię, a dookoła wypisz to, co Cię określa: funkcje społeczne i rodzinne (np. studentka, pracownica, córka, wnuczka, siostra), cechy charakteru i nastawienie do życia (optymistka, chrześcijanka, wredota itd.) oraz inne określenia (harcerka, brunetka, fanka Franka Sinatry, niedoszła studentka PWST itp.). Poświęć na to kilka dobrych minut, wypisz tego dużo.

2. Skończyłeś? Na pewno? Ok. Pojedynczą kreską podkreśl to, co jest dla Ciebie najważniejsze.

3. Falowaną linią zaznacz te elementy, bez których mógłbyś/mogłabyś się obyć, bez których Twoje życie tak bardzo by się nie zmieniło.

4. Jesteś pewien/pewna swoich decyzji? Dobra. Czyli mamy sprawy mało ważne, średnie i bardzo ważne. Z ostatniej grupy wybierz pięć najważniejszych dla Ciebie rzeczy.

5. To trudne zadanie, nie spiesz się. Już? Teraz będzie trochę gorzej. Odrzuć trzy, zostaw dwie. Dobrze się zastanów, masz czas. Nie przechodź do następnego punktu, jeśli nie będziesz pewien/pewna.



6. Gotowe? Teraz zostaw jedną.

7. Pomyśl, zastanów się, co wybrałeś. Co to o Tobie mówi? Jakie masz refleksje?

Ja swoją kartkę mam przyczepioną nad biurkiem. W całej naszej grupie to ćwiczenie wywołało duże emocje - od negatywnych, do bardzo pozytywnych :)
Co Wy o nim sądzicie? Podobało się? A może nie lubicie tak w sobie grzebać lub się ograniczać? Nie musicie pisać, co wybraliście, broń Boże! Ale napiszcie, jakie są Wasze odczucia o tym ćwiczeniu, jestem bardzo ciekawa :)

Obrazki wykonane za pomocą aplikacji PicCollage


poniedziałek, 21 listopada 2016

Dbajcie o siebie! + konkurs

Dzień doberek!

"Jestem Gosia, mam 17 lat i pragnę zmienić coś w swoim życiu. Ćwiczę od czterech miesięcy i nie mam zamiaru się poddawać. Wierzę, że tym razem się uda.! ;)
Kiedy miałam jakieś 8 lat [...] przybrałam na wadze. Odkąd poszłam do gimnazjum chciałam to zrzucić, ale mimo tego, że parę razy zaczynałam, to nigdy nie ciągnęłam tego dalej. Kończyło się na kilku dniach jakiegoś lekkiego treningu rozrzuconych w przeciągu całego miesiąca i nic."

Tak zaczyna się pierwsza notka na tym blogu (klik). Od tego czasu zmieniło się bardzo wiele, mam 19 lat i myślę, że mi się udało :) Przekonałam się do aktywności fizycznej, zdobyłam trochę wiedzy na temat właściwego odżywiania i  wreszcie: zrzuciłam zbędne kilogramy oraz prawie całkowicie (dlaczego "prawie" to może kiedy indziej) akceptuję swój wygląd.

Przez ten czas przeszłam kilka etapów: było powolne wprowadzanie zmian w diecie i mało regularne treningi z Ewką Chodakowską, potem etap fascynacji fit stylem życia, kupowanie gazet na ten temat i płyt z ćwiczeniami, potem bardzo regularne ćwiczenia i prawie nienaganna dieta, kilka etapów rezygnacji, a teraz dochodzę powoli do takiego złotego środka. Napiszę o tym dokładniej w innym poście, ale jedno wiem na pewno już teraz: najważniejsze, co zostało mi ze wszystkich tych okresów to: wiedza, świadomość działań i ich skutków oraz umiejętność obserwowania swojego ciała. Z perspektywy czasu zauważam też, że najważniejszą zmianą, jaka we mnie zaszła, nie było zrzucenie tych zbędnych kilogramów (co było na samym początku, celem nadrzędnym), a nabranie dobrych nawyków, poprawa samopoczucia i zdrowia.

I o tym dzisiaj! :D

Nadwaga, siedzący tryb życia i mało zróżnicowana, bogata w cukier, sól i tłuszcze dieta są źródłem wielu chorób. Należą do nich: problemy z  sercem, stawami, kręgosłupem, nadciśnienie, cukrzyca i wiele innych. Nie oszukujmy się, ale w większości przypadków, w momencie podejmowania decyzji o zmianie nawyków żywieniowych, mało kto myśli o zdrowiu. Większość (nie wszyscy, to oczywiste) z nas myśli o poprawie wyglądu, a zdrowie jest dużo ważniejsze. Dzisiaj chciałabym się skupić na problemie, jakim jest cukrzyca typu 2.


Cukrzyca tego typu prowadzi do bardzo poważnych powikłań: problemy ze wzrokiem, sercem, trzustką, nerkami, a w ostateczności - amputacji kończyn. Dobra wiadomość jest taka, że w 70% mamy wpływ na jej rozwój. Warto więc dbać o siebie, a także badać i obserwować swoje ciało, w celu wykrycia tej i innych chorób.


Z okazji Dnia Walki z Cukrzycą, Fundacja Medicover zorganizowała akcję Po-zdro, która ma pomóc w walce z cukrzycą i zwiększać świadomość społeczeństwa na ten temat. Na stronie internetowej po-zdro.pl (klik) jest mnóstwo informacji i porad dotyczących przeciwdziałania cukrzycy. Organizatorzy działają też w szkołach, organizując bezpłatne badania dla dzieci i spotkanie edukacyjne.

Mają też konkurs (klik)! Można wygrać aparaty, bony do Empiku i nie tylko! Wystarczy odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących zdrowego trybu życia i cukrzycy. Odpowiedzi na wszystkie pytania znajdziecie na ich stronie - zapraszam więc do lektury!

Tego posta, napisałam inspirując się filmikiem Weroniki Szymańskiej, znanej szerzej jako Billie Sparrow, bądź też Vroobelek. Obejrzyjcie jej filmik (ten i inne) :).


Powodzenia w konkursie i jeszcze raz: dbajcie o siebie!

Udanego tygodnia! :)

Źródło obrazków: po-zdro.pl

piątek, 11 listopada 2016

Jumpcity!

Dzień doberek!

Kto z Was nie słyszał jeszcze o Jumpcity? Myślę, że jeśli  mieszkacie w Trójmieście lub okolicach, na pewno obiło Wam się o uszy. A kto nie był? ...niech co prędzej się wybierze. ;)

Ja, za każdym razem, cieszę się jak dziecko z zabawy na trampolinach :D

Jumpcity to park trampolin. Na początku działali tylko w Gdyni, ale niedawno otworzyli dwa nowe punkty - jeden w Katowicach, a drugi w Gdańsku (na przeciwko Biblioteki Głównej UG). Jest to miejsce, gdzie prawie każdy będzie się dobrze bawił. W Jumpcity znajdą coś dla siebie zarówno maluchy, jak i dorośli, akrobaci, jak i osoby, które ze sportem są na bakier. 

Moje superfajne koleżanki, Asia i Kasia w akcji <3
Byłam w Jumpcity (w Gdyni) trzy razy, ale myślę, że przyszedł czas, żeby wybrać się znowu i tym razem obczaję ich nowy punkt, w Gdańsku. W końcu, jako studentka, mam dość nienormatywne godziny zajęć, więc chyba znajdę czas na chwilę rozrywki i aktywności. Bo Jumpcity to nie tylko dobra zabawa, ale też spora dawka ruchu! 

Na pierwszy raz, radzę wybrać opcję godzinną, bo wtedy łazi się po całym obiekcie, testuje różne opcje (do wyboru długie trampoliny, tzw. ścieżki, basen z gąbkami i nie tylko), a jak się człowiek wkręci, to można już wybrać opcję "dla wytrzymałych ninja" - 90 minut. Cennik i różne inne informacje są dostępne na ich stronie internetowej (klik). Mnie, podczas tych kilku wizyt udało się opanować odbijanie się z kolan, z tyłka i 3/4 salta i tak, jestem z siebie dumna :D

Firma organizuje też od czasu do czasu różne konkursy - na Snapie (@jumpcitypl) i na FB (klik). Polecam wziąć udział, bo mnie się już raz udało! Wygrałam zestaw naklejek "ROBIĘ SALTO" (co było prawie prawdą), opaskę na rękę i wejściówkę na 15 minut (a była to tylko nagroda pocieszenia). Obsługa i instruktorzy są też mega pozytywni - to wszystko młodzi, pełni energii ludzie, często absolwenci AWFu, którzy naprawdę znają się na rzeczy. 

Zdjęcia: jakość milion, ale przynajmniej widać, ile tam ruchu i zabawy (tak, tak, tłumacz sobie xD)
Na ich kanale na YT (klik) znajdziecie filmiki instruktażowe, jak wykonywać różne triki - salta, śruby itd. itd. Zawsze można się też spytać pracowników, co zrobić, żeby... Oprócz tego są tam relacje z Jumpcity by Night (nocna impreza na trampolinach organizowana przez firmę raz na jakiś czas) oraz inne zabawne filmiki.

Serdecznie polecam to miejsce! To też fajny punkt do odwiedzenia podczas odwiedzin gości spoza Trójmiasta i dalszych zakamarków naszej planety.

Przed wyjściem jest taka oto kropka. Uwierzcie: po pierwszej wizycie, to polecenie naprawdę staje się wyzwaniem.

Życzę Wam udanego weekendu! Dajcie znać, czy kiedyś byliście w Jumpcity i jakie triki umiecie już zrobić :P

piątek, 4 listopada 2016

Studia

Dzień doberek!

Jak większość pewnie wie, od października rozpoczęłam studia na kierunku Wiedza o teatrze na Uniwersytecie Gdańskim. Muszę przyznać, że pomimo tego, iż ten kierunek nie był moim wymarzonym, jestem zadowolona :) Dlaczego?


Po pierwsze, w końcu uczę się o tym, co naprawdę mnie interesuje. 

Wiem, że wiedza z zakresu matematyki, nauk przyrodniczych i różnych wojen w dziejach historii jest bardzo istotna, ale pod koniec liceum miałam ogromne poczucie zmarnowanego czasu, kiedy siedziałam i rozwiązywałam zadania z trygonometrii, uzupełniałam ćwiczenia z przyrody, czy wkuwałam przebieg bitwy pod Maratonem. Teraz, przychodzę na zajęcia i cały czas słucham o teatrze. Mam takie przedmioty, jak konstrukcja scenariusza teatralnego, historia dramatu antycznego, teatr telewizji, spektakl w nowych mediach itp. Nawet na angielskim robimy zadania oparte na tematyce teatralnej i oglądamy sztuki Szekspira w jego języku ojczystym. W dodatku, większość wykładowców to świetni ludzie, z pasją, którzy potrafią nią zarażać. 

Po drugie: mamy zniżki lub darmowe wejścia do teatrów w Trójmieście (i nie tylko).
Student Wiedzy o teatrze musi oglądać spektakle i szkolić warsztat, więc ostatnio np. dostaliśmy wejściówki za 5 zł na Broniewskiego w Teatrze Wybrzeże, a z kolei we wtorek idziemy za tę samą cenę do Teatru Miniatura. Potem zostaniemy oprowadzeni przez jednego z aktorów po teatrze. Mamy też zniżki w Teatrze Muzycznym w Gdyni, a legitymacja studencka z naszego kierunku umożliwia wejście po niższej stawce do niektórych teatrów także w innych częściach Polski. Tak to ja lubię :)


Po trzecie, realizujemy wiele form pracy teatralnej.

Wiem, że studia na wydziale aktorskim opierają się GŁÓWNIE na praktyce - siedzą od rana do wieczora na scenie i cały czas działają. Obawiałam się, że na Wiedzy o teatrze zderzę się z ogromną liczbą nudnych, teoretycznych wykładów, ale na szczęście wcale tak nie jest. Często oglądamy realizacje filmowe spektakli - od Teatru Wybrzeże, przez inne polskie teatry, na londyńskich kończąc. Oglądaliśmy też Matrixa (pomoże nam zrozumieć teorię i symulakrach Baudrillarda), filmy dokumentalne i programy popularno - naukowe. Mamy zajęcia z pedagogiki teatru z mgr Weroniką Łucyk z Teatru Wybrzeże, na których uczymy się w praktyce, jak tworzyć warsztat teatralny. Zarówno podczas ćwiczeń i wykładów mamy możliwość wypowiadania się i dyskusji. W dodatku, nasza grupa liczy tylko 22 osoby, więc nie ma miejsca na uśpione wykłady na sali zapełnionej dwoma setkami osób.

A więc nie łamię się, tylko wyciągam jak najwięcej z mojego obecnego położenia. Oprócz tego przygotowuję się powoli do kolejnych egzaminów, więc praca wre :D
Mam zamiar także (teraz już na pewno) wrócić do regularnego prowadzenia bloga i kanału na YT i szykuję też małą niespodziankę :)

Miłego weekendu! :*

PS: Bardzo dziękuję Sandrze za udostępnienie mi fotek z życia studenta WOTu, bo ja oczywiście swoich Snapów nie pozapisywałam.... Love, Sandra <3

środa, 12 października 2016

Pozytywne myślenie

Dzień doberek!

Dzisiaj mam dla Was małą dawkę pozytywnego myślenia!

... ale, żeby zrozumieć mój przekaz, trzeba dotrwać do końca ;)



Trzeciego października nie należał do najbardziej udanych dni w moim życiu. Z samego rana pobiegłam na inaugurację roku akademickiego. Z racji zaskakująco dobrych wyników na maturze, byłam pierwsza na liście studentów mojego kierunku i musiałam wziąć udział w najbardziej uroczystej części tego święta. Byłam jednak lekko przerażona, bo w rzędzie „najlepsi studenci I roku” nie było nikogo! Spośród około 20 wyczytanych nazwisk, przed sceną pojawiło się jakieś dziesięć osób. Masakra. Sama uroczystość – spoko. Mój udział w niej – tragedia.

Poprzedniego dnia wróciłam późno w nocy do domu i miałam zamiar zdrzemnąć się pomiędzy rozpoczęciem, a zajęciami teatralnymi, ale nic z tego. Kiedy w mojej mikroskopijnej łazience, nachylona nad lustrem, zmywałam szminkę z ust, poczułam, że coś kapie mi na łydkę. Odwracam się, a tam z sufitu leci sobie woda i cieknie po rurach aż na ziemię. Dzwonię do właściciela mieszkania – nie odbiera. Biegnę (tak, żeby nie usłyszał mnie mój 87-letni sąsiad) na górę, zobaczyć co się dzieje i gdzie słyszę szum wody? Za drzwiami zaklejonego taśmami mieszkania, w którym nikt nie mieszka.

Ostatecznie udało mi się wyrwać na zajęcia, na które miałam iść. Biegnę na tramwaj i czekam. Czekam. Tramwaj spóźnia się już pół godziny, więc dzwonię do centrali. "Była spora awaria, która trwała 50 minut, więc niech pani spodziewa się tramwaju dopiero za jakieś 10 minut".  OK. Na pierwsze zajęcia w tym roku spóźniłam się całe 40 minut. 

Po nich, musiałam czekać na tramwaj 20 minut, a był to tydzień wichur i deszczu na Pomorzu, więc przyjemne to to nie było….

W międzyczasie okazało się, że plan zajęć, który uznałam za swój, jest nieaktualny i do swojego domu będę mogła pojechać dopiero w piątek, a nie – jak planowałam – we wtorek. Oprócz tego wybrany przeze mnie fakultet, w nowej wersji planu, pokrywał się z moimi poniedziałkowymi zajęciami teatralnymi i musiałam z niego zrezygnować.

Było mi mega smutno, ale jeden SMS od mojej przyjaciółki (love, Kasia <3) był kropelką, która zaczęła drążyć skałę. Nie mogę przywołać jego treści, gdyż mogłaby kogoś obrazić, ale… rozśmieszył mnie. I tak, jadąc sobie w kierunku mieszkania, zaczęłam powoli analizować ten okropny dzień. Pod zjedzeniu kolacyjki, spisałam sobie na kartce, co było fajnego w ciągu tego dnia.

- Dostałam swoją własną legitymację studencką!
- Brałam udział w pięknej uroczystości. Widziałam ślubowanie młodych doktorów, słyszałam zabawny wykład o Sienkiewiczu i, jakby na to nie patrzeć, spotkał mnie spory zaszczyt – byłam wyróżniona na inauguracji roku akademickiego!
- Jednak zdążyłam na zajęcia teatralne!
- Były super!
- Porozmawiałam trochę z moją mamą i popisałam z przyjaciółką.
- Zjadłam Pesto, o którym myślałam od kilku dni!
- Hydraulik uporał się z naprawą wszystkiego w ciągu tych kilku godzin, kiedy mnie nie było

Ktoś może powiedzieć, że to takie małe rzeczy, takie nic nieznaczące. To prawda, są małe, ale jeśli zaczniemy je ignorować i nie będziemy doceniać to bardzo szybko obróci się to przeciwko nam samym. Trzeba dostrzegać pozytywne strony tego świata. Wyszukać je choćby na siłę – tak, jak ja w ubiegły poniedziałek – ale wyszukać!

To nie są puste frazesy, bo to naprawdę od nas zależy, jak będziemy postrzegać otaczający nas świat. Oczywiście, mogłabym marudzić przez najbliższy tydzień, jak to mi źle i jak to mi cały poniedziałek zepsuł resztę tygodnia… Ale po co? Stało się coś strasznego? W sumie to nie... A czy stało się coś przyjemnego? Zdecydowanie. I tego się trzymajmy :)

Życzę Wam miłego wieczoru i dużo optymizmu na każdy dzień, a ja tymczasem, jako świeżo upieczony Słoik idę podgrzać pomidorówkę od mamy <3.


Źródła obrazków: www.leadershipwithsass.com, anotherexilefromparadise.wordpress.com, www.rocknrollbride.com

niedziela, 25 września 2016

Festiwal Teatralny w Kłodzku + filmik :)

Dzień doberek!

W ostatnim tygodniu sierpnia (tak, tak – mam tak dużo czasu, że dopiero teraz o tym piszę) miałam okazję wziąć udział w Festiwalu Teatralnym Zderzenie Teatrów w Kłodzku. Jechałam tam jako wolontariusz; pomagałam przy organizacji. W ciągu dnia wykonywałam różne zadania, a wieczorami mogłam oglądać spektakle <3 Poznałam mnóstwo świetnych ludzi i zobaczyłam wiele inspirujących przedstawień.

Dwa spektakle widziałam już po raz kolejny – fenomenalny spektakl teatru tańca Gdańskiej Szkoły Artystycznej My_szy w reżyserii Natalii Murawskiej (z którą miałam ogromną przyjemność pracować) oraz Plotki wg Antona Czechowa Teatru Znak w reżyserii pana Janusza Gawrysiaka (z nim również pracowałam). Te dwa spektakle są od siebie całkowicie różne, ale oba zdecydowanie godne polecenia. My_szy, pomimo swojej nowoczesnej formy zaskoczyły mnie jasnością przekazu, a Plotki rozbawiły do łez i urzekły scenografią.

Całkowitą nowością były dla mnie clownada i parady uliczne. Zacznę od clownady. Pierwszą, na jakiej byłam to spektakl mojego znajomego Jaśka Grządzieli z Teatru Ja Się pod tytułem Zielono mu. Dawno się tak nie uśmiałam na żadnym spektaklu. Chodzi mi o to, że ten typ humoru jest tak czysty, tak dziecięcy, nieposiadający ironii, sarkazmu i innych „dorosłych” rzeczy, że rozbraja mnie całkowicie. Drugim spektaklem była Pinezkologia Teatru Pinezka pana Przemysława Grządzieli. Wiele zabawnych momentów, ale też smaczki wprowadzające w zachwyt, jak elementy żonglerki, diabolo, czy operowanie pięknymi, ręcznie robionymi lalkami.


Z kolei parada uliczna Teatru Del z Kaliningradu, kompletnie mnie oczarowała. Zaczynała się wieczorem, kiedy na dworze było już ciemno. Urokliwy stary rynek w Kłodzku był oświetlony jedynie przez żółte światło latarni. W jednym miejscu zebrały się ubrane w biało – czarne stroje w stylu burleski (gorsety, bufki, koronki itd.) aktorki. Dwie, czy trzy chodziły na szczudłach, kilka miało kartonowe instrumenty i kamerę. Idąc przed siebie poruszały się w rytm muzyki i po prostu wciągały w swój świat. Przez całą paradę szłam jak zaczarowana. Coś niesamowitego.

Parada uliczna Teatru Del z Kaliningradu
Były też spektakle Korporacji Mimów z Rosji, ale niestety trafiłam tylko na końcówkę jednego z nich, co nie zmienia faktu, że ciekawie ogląda się człowieka, który bez użycia słów, potrafi wejść w dialog z publicznością. W dodatku, kiedy uświadomimy sobie, że jest to mim z Rosji, który nie mówi po polsku, a wszyscy doskonale go rozumieją, dochodzi do nas, jak uniwersalna może być sztuka. Świetna sprawa.

Podczas całego Festiwalu działali też inni artyści, niż aktorzy i tancerze. Na przykład, pani Marzena Gawrysiak zorganizowała performance rzeźbiarski Metamorfosis. Polegał on na tym, że w ogólnodostępnym miejscu na rynku, przez dwa dni wykonywała rzeźbę, która później urozmaici przestrzeń miejską Kłodzka. Każdy mógł przyjść i zobaczyć, jak pracuje rzeźbiarz, spytać o technikę i materiały. Bardzo fajna sprawa. 

Efekt prawie-końcowy
Odbył się także spektakl teatru malowania tańca. Tancerze improwizowali na scenie, a kilku malarzy uwieczniało ich poczynania na scenie. Nie widziałam samego wydarzenia, ale widziałame efekty pracy malarzy i robiły wrażenie. Oprócz tego malarze krążyli też po mieście w trakcie trwania festiwalu i uwieczniali na kartkach spektakle, a także mieszkańców Kłodzka. Moje serca skradł Mały Książe:

Prawda, że ma coś w sobie z tej postaci? <3
I ostatni aspekt. Kłodzko. Urzekło mnie to miasto, naprawdę. Nie wiedziałam, że jest tam tak ślicznie. Stary rynek jest naprawdę ładny, od niego odchodzą ulice ze starymi kamieniczkami. A jak są kamieniczki i bruk na ulicy, to ja jestem ukontentowana :)



Miłej niedzieli :*

wtorek, 23 sierpnia 2016

Fit lovers - polecam :)

Dzień doberek! 

Dzisiaj chciałabym Wam polecić kanał, Snapchata, Facebooka i Instagrama świetnej pary - Pameli Stefanowicz i Mateusza Janusza, czyli Fit Lovers <3

YouTube: Fit Lovers, Snapchat: fit.lovers, Facebook: Fit Lovers, Instagram: fit.lovers

Jak na nich trafiłam? Nie pamiętam... Chyba przez filmik "Motywacja do fit zakupów", który hulał po Facebooku (klik). Zaczęłam klikać, obczajać, okazało się, że są z Trójmiasta (teraz już mieszkają w Warszawie) i polubiłam.

Obydwoje są po gdańskim AWFie, Pamela dodatkowo skończyła dietetykę. Pracowali jako trenerzy personalni i nie tylko. Teraz prowadzą bloga oraz konto na YouTube (i inne social media), zajmują się układaniem spersonalizowanych diet i treningów. Tutaj jest filmik o nich i ich drodze do tego, kim są dzisiaj (klik).

Blog: www.fit-lovers.pl 

Mają niespożyte pokłady energii, dobrego humoru i pozytywnego nastawienia do życia. Bardzo dobrze nastrajają, mają dystans do siebie i potrafią się wygłupiać (klik). Oprócz tego serwują bardzo ciekawe filmiki na swoim kanale (klik), zarówno o gotowaniu, jak i ćwiczeniach (także w parach - klik).

Od nich nauczyłam się robić pysznej Fit Pizzy (klik) <3.


Podoba mi się w nich to, że są bardzo otwarci i nie zachowują się sztucznie. Mówią to, co myślą i uparcie dążą do wyznaczonych celów. Polecam obczaić :)

Jutro wyjeżdżam na festiwal teatralny do Kłodzka, bardzo prawdopodobne, że następny post (a może i filmik) będzie relacją z tego wydarzenia :)

Źródło dwóch pierwszych fotek: Facebook Fit Lovers

wtorek, 16 sierpnia 2016

Przepiśnik i pierwszy filmik *.*

Dzień doberek!

Dzisiaj przychodzę do Was z nietypowym postem, gdyż oprócz tekstu i zdjęć będzie też.... mój pierwszy filmik!!! *.*




Jaram się niezmiernie, bo naoglądałam się przedtem trochę filmików na YouTube o obróbce filmów, o projektowaniu baneru na kanale, o robieniu thumbnails i tak dalej i zrobiłam SWÓJ WŁASNY FILM! Nie jest on idealny, ale wiem, że każdy następny będzie lepszy. Wydaje mi się, że materiał filmowy (a nie zdjęcia) obrabia się łatwiej, więc następnym razem tak też spróbuję :)




Przechodząc do sedna sprawy- zrobiłam przepiśnik. Po pierwsze: zawsze chciałam taki mieć, po drugie: takie jest moje zadanie na Harcerkę Rzeczypospolitej (jak wszyscy wiedzą: nie umiem gotować i to będzie naprawdę duże wyzwanie, aby nauczyć się przygotowywać tak wiele potraw), po trzecie: mój brat zaczął zapisywać różne przepisy i mnie zmotywował do zrobienia tego cudeńka. Pomysły na zdobienia można oczywiście wykorzystać do ozdoby innych zeszytów, segregatorów, albumów itp.

Zapraszam do obejrzenia filmiku i komentowania (i tutaj i na Youtubie) ;)

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Bóg nigdy nie mruga

Dzień doberek!

Nadal zapraszam do lektury relacji z egzaminów wstępnych do szkół teatralnych. Tutaj jest ostatnia część, czyli Wrocław (klik).

Dzisiaj przyszedł czas na szybkie refleksje na temat jednej, bardzo wartościowej książki. Już raz je napisałam, ale telefon się wyłączył, notka nie zapisała, wszystko przepadło, więc wracam teraz.

Bóg nigdy nie mruga” Reginy Brett to zbiór podnoszących na duchu felietonów. Ułożone są w „50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu”, a w każdej z nich, autorka powołuje się na własne doświadczenia, przeżycia poznanych osób, wspomina też różne książki i filmy. Często odwołuje się również do Boga, ale książka przypadnie do gustu (tak mi się wydaje) także osobom niewierzącym. Bóg w niej, nie jest bowiem przedstawiony jako chrześcijańska Trójca Święta, którą można spotkać m.in. w kościele, ale jako Siła Wyższa, która pomaga nam iść przez życie.


Jedni znajdą tutaj motywację do dalszego działania, inni głębszy sens swojego życia, a jeszcze inni inspirację, ale każdy odnajdzie coś dla siebie. Idealny prezent zarówno dla nastolatek, osób dorosłych, tych pozytywnie zakręconych, jak i pesymistów. Poza tym, niektóre historie autorki, czy napotkane osoby są niezwykle ciekawe, pomijając nawet wątek motywacyjny.

Jak ja polecam korzystać z tej książki? Nie czytać jej na raz. Czytać po jednej lekcji, każdego wieczora i ją „trawić”. Ja, z racji tego, że nie posiadam swojego egzemplarza, spisałam sobie wszystkie podtytuły do mojego Zeszytu Dobrych Myśli i czasami przypominam sobie co i jak ;)


Regina wydała też dwie inne książki – „Jesteś cudem” i „Bóg zawsze znajdzie  ci pracę”. Pierwszej jeszcze nie miałam w rękach, ale drugą, powolutku czytam, więc za jakiś czac, coś na jej temat na pewno pojawi się na blogu.

Miłego wieczoru! :*

środa, 3 sierpnia 2016

Egzamin we Wrocławiu i nie tylko ;)

Dzień doberek!

Post o moich egzaminach we Wrocławiu nie będzie tak rozległy, jak poprzednie, ponieważ mam rodzinę niedaleko Wrocka i to u nich nocowałam i spędzałam całe dnie. Będzie on więc krótszy o opisy wizyt w muzeach i tak dalej. Jednak, żeby nie było tutaj samego tekstu (bo, mimo wszystko, trochę go będzie), powstawiam foteczki z mojego listopadowego pobytu w tym mieście. Byliśmy tam na wycieczce szkolnej i wtedy dużo zwiedzałam i robiłam mnóstwo zdjęć.

Zapraszam też do lektury poprzednich postów oraz komentowania:
- wstęp (klik)
- Łódź (klik)
- Warszawa (klik)
- Kraków (klik)

(OPIS EGZAMINU JEST NIŻEJ)

Pociąg z Krakowa do Wrocławia odjechał o czasie, ale niestety po drodze zrobiło się 1,5-godzinne (!) opóźnienie. Przez jakieś 45 minut staliśmy, na przykład w Juliance. Wdzięczna nazwa, ale tyle tam stać!? Później dowiedziałam się, że to z powodu pogody poprzedniej nocy. Nad całą Polską szalały wtedy burze i wichury, a opóźnienia niektórych pociągów sięgały 10 godzin, więc w sumie nie miałam na co aż tak bardzo narzekać.

Listopad. Dawny kościół Jezuitów. Arcydzieło. Kiedy weszłam do środka,
przysiadłam z wrażenia. *.*
Kolejny miły pan wrzucił mi moją walizkę na półkę (walizka była nowa, ale zawartość ani kilograma lżejsza) i podróż minęła ok. Nadrobiłam zaległości w pamiętniku, poczytałam książkę. 

Nie mogłam już się doczekać spotkania z rodziną. Pewnie, że przez cały czas trwania egzaminów dzwoniłam do rodziców, do znajomych, kontaktowałam się z moimi instruktorami z GSA i tak dalej, ale jednak nie miałam z kim tak naprawdę porozmawiać… Jedynie ludzie przypadkowo napotkani na egzaminach, ale tak… Jeśli ktoś jest taką gadułą, jak ja, nie powinien wybierać się na takie samotne podróże, bo to grozi ciężką depresją :P

Listopad. Hala Stulecia i okolice
Trochę tęskniłam już za domem, a fakt, że we wszystkich szkołach mówili mi „do widzenia” zanim jeszcze zdążyłam rozwinąć skrzydła, nie dodawał otuchy. Po przyjeździe do kuzynki (kocham, Gabryśka :*), zaczęłam słuchać dużo Podsiadło i dopadł mnie weltschmerz. -.-‘ Na szczęście, miałam kilka dni na regenerację w znanym mi środowisku, mogłam się wyspać, nie tachać nigdzie mojej Walizuni i po prostu chwilę odpocząć.

Co ciekawe, przekonałam się też do dzieci! Na co dzień nie ma styczności z takimi małymi człowieczkami, którzy mają po 3-4 lata, a tutaj jeden skradł moje serce i lazem kosiliśmy tlawę, jedliśmy hot-dogi z mustaldą i lobiliśmy inne fajne zecy :D

29 lipca, a więc dzień przed egzaminem wybrałam się z moją kuzynką na spektakl do Teatru Polskiego na „Mayday”. Powiem tak: śmieszny, trochę lepszy niż komedie Teatru Kwadrat, ale jednak szału nie było. Gra aktorska, spoko, scenariusz ok., ale ambitne to to nie było… I było dużo dośmieszniania na siłę, czego nie lubię >.< Ale tak, czy tak, bardzo cieszę się, że poszłam, bo to teatr,w którym nigdy nie byłam, aktorzy, których nigdy nie widziałam na scenie, fajna sprawa :) 

Kiedy wybrałam się już na sam egzamin, jak zwykle, nie obyło się bez przygód. Jechałam pociągiem z Oławy do Wrocławia Głównego i następnie zaczęłam szukać przystanku tramwajowego o tej właśnie nazwie. Niestety, nie znalazłam na nim ani jednego, ani drugiego tramwaju, który sugerowało mi jakdojade. Dowiedziałam się, że trwała wtedy jakaś przebudowa, czy zmiana tras na letnie i powędrowałam na następny przystanek. Bilet całodzienny miałam już w garści, byłam też dużo przed czasem, ale jednak zaczęłam się mocno denerwować, że nie zdążę…

(EGZAMIN)

Ale zdążyłam. Poprawiłam makijaż i poszłam na piętro szukać szatni. Okazało się, że niestety nie było żadnego miejsca, gdzie moglibyśmy zostawić rzeczy albo się przebrać. Jako przebieralnie posłużyły więc toalety, a swoje rzeczy trzeba było nosić ze sobą.

Koło 12:30, bo o tej godzinie miał się zaczynać mój egzamin, pani z dziekanatu wytłumaczyła nam jego zasady i ustawiliśmy się w kolejce do rejestracji. Jak zwykle, na samym początku, trzeba było przedstawić dowód opłaty za egzamin, a w zamian dostawaliśmy listę naszych utworów do wypełnienia, z miejscem na imię, nazwisko, adres, szkołę itp.

Zanim rozpoczął się egzamin z dykcji, poznałam Michała i Natalię. Mega śmieszni ludzie, cały czas rozmawialiśmy, dodawaliśmy sobie nawzajem otuchy. W tej szkole, nie było widać na każdym rogu studentów, którzy mieliby nam służyć pomocą, dlatego każdy sprzedawał każdemu jakiekolwiek informacje, jakie posiadał na temat przebiegu egzaminów. Swoją drogą, przyjęcie ze strony szkoły i egzaminatorów, było we Wrocławiu najchłodniejsze, a ludzi poznałam tam najfajniejszych :)

Z racji tego, że dowód opłaty oddałam do dziekanatu jako piąta, jako piąta wchodziłam na komisję dykcji. Siedziało tam jakieś 6 osób, ale wszystko działo się tak szybko, że nawet dwa dni po egzaminie, kiedy uzupełniałam mój dziennik, ciężko było mi przypomnieć sobie, jak to wszystko było. Miałam stanąć w namalowanym na ziemi kółku i zaczęły się pytania. Egzamin, jak zwykle, prowadził starszy pan profesor.
Listopad. Jeden z mostów na Ostrowie Tumskim <3.

Pan: Skąd pani jest?
Ja: Z Kębłowa.
P: Ile ma pani lat?
J: 19.
P: Który raz staruje pani do szkoły teatralnej?
J: Pierwszy raz. To znaczy, w tym roku, tutaj.
P: A gdzie jeszcze pani próbowała?
J: W Warszawie, Krakowie i Łodzi.
P: Z jakim skutkiem?
J: Bardzo liczę, że dostanę się tutaj.
Komisja: *heh*

Potem miałam kolejno:
- przeczytać numer mojego dowodu osobistego (teraz już wiem, że dykcję będę ćwiczyła głównie na cyferkach, takich jak 45, 58, 76 itd.) xD,
- podejść do stolika i powtarzać za prowadzącym łamanki językowe,
-powiedzieć jeden mój tekst, jak plotkę („Spóźniony słowik”, oczywiście); przerwali mi po… nawet nie wiem ilu wersach, ale dość szybko,
- zaśpiewać piosenkę ludową – przerwali,
- zaśpiewać jedną inną piosenkę („Żegnaj kotku”- Hanna Banaszak); doszłam do połowy I zwrotki,
Listopad. Ogród japoński *.*
- wyjść.

Szybko, bez większych ceregieli, czy skrupułów. Potem miałam chwilkę czasu na przebranie się i ogarnięcie przed ruchowym (zaczynał się o 14:00). Na salę poprosił mnie młody mężczyzna i moim pierwszym zadaniem było powtórzyć po nim (przed kilkuosobową komisją) układ taneczny. Nie był trudny- łącznie 8 kroków z ułożeniem rąk w różnej pozycji i klaśnięciami. Potem dostałam od jednej pani zadanie :”Niech pani teraz zagra szamankę wywołującą deszcz. Bez dźwięków”. Ok. Szałowy ten mój układ nie był, no ale… „A teraz na panią i całą wioskę zaczyna padać grad”. Ok. „To wszystko dziękuję”.

Potem nastąpiła najgorsza, najbardziej stresująca przerwa. O 15:00 miała się zacząć komisja z interpretacji. Każdy wchodził osobno, wyczytywali nasze nazwiska, tym razem, nie po kolei. Jeśli chcieli wysłuchać, to ok. Jeśli nie- od razu wypraszali. Masakra… Zaczęło się o 15:20 (a wiedzcie, ludzie, którzy nigdy tego nie przeżywali, że tam, każda minuta, płynie baardzoo dłuugoo).

Listopad. Rynek i okolice.
W naszej turze było jakieś 25 osób, jak ja wchodziłam, to do końca zostało jeszcze jakieś 6 osób, a do tej pory, tylko 4 zostały na interpretacji. A to, że tam zostały, wcale nie oznaczało, ze przeszły do drugiego etapu. Wtedy przyszedł moment, na najbardziej przykre ogłoszenie wyników EVER.

Weszłam na salę, a tam przy dwóch ścianach, przy stołach siedziało, przy zapalonych lampkach jakieś 20-25 osób. Głos zabrał starszy pan o bardzo niskim głosie: „Dzień dobry, pani Małgorzato. Pani Małgorzato, to już koniec egzaminu.” I już, koniec. Jak policzek. Szybko i bardzo boleśnie.

Wyszłam na zewnątrz, ale nie byłam w stanie rozmawiać z pozostałymi osobami, więc poszłam na balkon się uspokoić. Aktorstwo na rok odeszło… Kiedy wróciłam do środka, nikogo już tam nie było, więc zabrałam swoje rzeczy i udałam się w drogę do domu. Po drodze wstąpiłam do MC’a, bo cheeseburger zawsze Cię zrozumie i pocieszy. :P

Zostałam jeszcze jeden dzień u rodziny (to był pechowy dzień, bo tego samego wieczoru, Polacy przegrali z Portugalią na Euro :’( ) i później wróciłam już do domu <3.

I tak się skończyła moja wielka podróż. Sprawdzian dojrzałości- to chyba przede wszystkim. Sama, z zepsutą walizką, w wielkich miastach i pociągach, ale dałam radę. Jestem teraz silniejsza w te wszystkie doświadczenia. Oprócz tego, że wiem już, jak wyglądają same egzaminy, przez ten rok ciężkiej pracy, wiem ile czasu zajmuje znalezienie tekstów, przerobienie ich, przygotowanie piosenek, czy układu tanecznego. Mogę teraz w trochę inny sposób rozplanować swój czas i całe te przygotowania.

Na pewno nie rezygnuję z GSA. Nie ma opcji. I  w przyszłym roku, jeśli Bóg pozwoli, zdaję znowu. Tak łatwo się nie poddam.

Dziękuję bardzo za uwagę, mam nadzieję, że komuś się przydały te posty. Jeszcze raz zapraszam do komentowania, a już niedługo pokaże się jakiś post o… gotowaniu… albo o jakiejś książce? Zobaczymy ;)

Tymczasem życzę miłego wieczoru i kolorowych snów :*

Na koniec, kilka pozostałych zdjęć z listopada, które już przerobiłam i są teraz zbyt ładne, żeby zostały w zakamarkach mojego komputera. <- nie wiem, czemu to jest czerwone -.-'

Piękny Ostrów Tumski

Widok ze Sky Tower

Biblioteka Ossolińskich


Przepyszne pierogi zapiekane i trzy rodzaje ciasta w Pierogarni na Rynku. Nawet, jeśli mielibyście czekać kilknaście minut- warto!

Rzeźba uliczna w centrum Wrocławia.

I na koniec, coś do obmyślenia. Prowokacyjna rzeźba "Zrób to sam".

niedziela, 31 lipca 2016

Pobyt w Krakowie i kolejny egzamin


Dzień doberek!


Popijając sobie pyszną chińską herbatę (love, Asia <3), zabieram się do pisania kolejnego posta. Dzisiaj: egzamin w PWST w Krakowie oraz pobyt w moim ukochanym mieście. Będzie Muzeum Narodowe, wizyta w Loch Camelot i kilka ślicznych foteczek Starego Rynku.

Zapraszam też do lektury poprzednich postów:
- wstęp (klik)
- Łódź (klik)
- Warszawa (klik)

(OPIS EGZAMINU JEST TROCHĘ NIŻEJ)

Na szczęście, pociąg do Krakowa jechał szybko i cicho (I LOVE PENDOLINO <3.). Moim pięknym miastem zaczęłam się jarać jak tylko stanęłyśmy (ja i Walizunia) na równe nogi, po wyjściu z pociągu. Oczywiście podróż na nocleg nie obyła się bez przygód :D


Wpisałam w jakdojade ulicę, na której miałam mieszkać, ale bez numeru budynku i w pewnym momencie, jadąc autobusem zorientowałam się, że minęłam mój nocleg. Sprawdziłam, co poszło nie tak, obczaiłam mapę i wysiadłam na najbliższym przystanku, żeby wrócić. Oczywiście musiałam wybrać jakieś Wygwizdowie, gdzie autobus zatrzymuje się na żądanie i nie ma chodników, tylko żwir. Ok. Spo-koj-nie. Ze stoickim spokojem, wzięłam Walizunię w garść i... urwała się druga rączka. !#*!?&$!?!. Klnąc w myślach walizkę z taniego marketu, przeszłam na drugą stronę, gdzie.... nie było schodów, ani innej formy ułatwienia życia przechodniom- była tylko skarpa (na szczęście- niewysoka), po której musiałam wciągnąć walizkę ważącą nadal tyle samo, nieposiadającą obydwóch rączek i jednego kółka. SUPER.


Jakimś cudem, w końcu dotarłam na nocleg. Już pierwszego dnia, obowiązkowo, wybrałam się na krótki spacer. Mieszkałam niedaleko Wawelu, więc spokojnym spacerkiem poszłam wzdłuż Wisły, za Wawelem, dalej Plantami, obok okna papieskiego na Franciszkańskiej i dalej pod Sukiennice <3.

Ten spacer wynagrodził mi wszystkie wcześniejsze niedogodności. Po zjedzeniu obiadku i pysznych lodów pistacjowych i jagodowych poszłam na Franciszkańską pogadać z JP II. Wieczorem powtórzyłam wszystkie teksty i dowiedziałam się od znajomych (pozdrawiam, Paulina :* pozdrawiam, Natalia :*), jak mniej więcej polegają egzaminy, więc spokojnie mogłam pójść spać ;)


(EGZAMIN)


Następnego dnia wstałam jakoś o 10:20 i jak już się troszkę ogarnęłam, poszłam spacerkiem w stronę PWST. Jak zwykle, wstąpiłam jeszcze na krótką rozmowę z Górą, w przepięknym kościele na mojej kochanej Franciszkańskiej i ruszyłam do boju.

Szybko znalazłam toaletę, żeby się przebrać i czekałam na dalsze instrukcje. Nie było widać studentów, którzy mieliby odpowiadać na nasze pytania, ale zaraz się zjawili. Zaprowadzili nas do dużej sali, gdzie na krzesełkach leżały listy utworów do wypełnienia. Jeden student, wszystko dokładnie nam wytłumaczył, był też czas na pytania z naszej strony. Potem studenci zaczęli wyczytywać nasze nazwiska.Trzeba było zanieść dowód wpłaty i odebrać swój numerek. Od tej pory miałam numer 644.

Potem dwójka studentów, zabrała 16 dziewczyn, w tym mnie, do garderoby. Miałyśmy chwilę, żeby się przebrać, rozgrzać i przyszedł czas na egzamin sprawnościowy. Zaprowadzili nas na górę i po objaśnieniu, zasad i dodaniu otuchy (oraz sprzedaniu kopniaka w tyłek na szczęście), wpuścili nas do środka. Była to duża sala z rozłożonymi wzdłuż materacami:


Naprzeciwko siedziała 5-osobowa komisja, a sam egzamin prowadził starszy pan profesor. Na początek, miałyśmy się ustawić przed materacami i każda, po kolei, mówiła "Mam numerek XXX, mam XX lat, pochodzę z XXXX i zdaję na jeden kierunek/dwa kierunki". Jeśli któraś wybierała się jeszcze na kierunek wokalno - aktorski, to miała jeszcze powiedzieć, czy umie czytać z nut, czy na czymś gra itd.

Potem miałyśmy się ustawić za materacami i czwórkami wychodziłyśmy na środek. Pierwszy członek komisji zasiadł za pianinem i grał różne fragmenty muzyczne - bardziej skoczne, trochę wolniejsze, smutniejsze, weselsze itd. Naszym zadaniem był improwizacja taneczna. Dobrze się w tym czułam, szczególnie, że na naszym ostatnim spektaklu w GSA, improwizacja taneczna była lwią częścią występu.

Następnie ustawiłyśmy się w rządku i kolejno, każda:
- mówiła krótki fragment wybranego tekstu
- śpiewała fragment piosenki ludowej
- wołała: "chodźcie tutaj"
- wyklaskiwała rytm, który był grany na pianinie- najtrudniejsza część tego egzaminu.... nie były to takie łatwe, krótkie melodyjki, niestety...
Jeśli któraś z nas, nie radziła sobie z którymś z zadań, komisja podpowiadała, jak zrobić je lepiej :)

Później, podzieli nas na dwie grupy. Moja grupa została na dykcji. Kolejno podchodziłyśmy do stolika i czytałyśmy po trzy razy cztery, wybrane przez profesora, zdania. Sprawdzał zgryz, ułożenie ust, języka i tak dalej. W międzyczasie, pani od śpiewu poprosiła kilka dziewczyn to pianina, ale mnie nie.

Potem: sprawnościowy. Każda, po kolei musiała wykonać: przewrót w przód, skok z obrotem o 360 stopni w powietrzu, wagę, skłon do kolan w siadzie prostym i mostek. Niektóre były też proszone o gwiazdę, przewrót w tył (ja, na szczęście, nie) albo, tak jak ja o inny sposób przewrotu w przód.

I to koniec. Całość trwała dobre 45 minut.


Komisja była bardzo sympatyczna. Jak jednej dziewczynie zakręciło się w głowie na sprawnościowym, zaraz wzięli ją na bok, dostała wodę i kawę.

PS: W tej części egzaminu nie można mieć mocnego makijażu.

Później miałyśmy jakieś 10 minut na przebranie się i była interpretacja. Byłyśmy podzielone po cztery na salę. Przed wejściem dowiedziałam się, że w mojej komisji będzie siedziała profesor Dorota Segda- nowa pani rektor (wow!). Weszłam do sali, gdzie była 3 - osobowa komisja. Egzamin prowadził mężczyzna koło czterdziestk i- bardzo sympatyczny i tak jakby... zaangażowany w ten egzamin. Wziął ode mnie listę utworów i spytał:

Pan: Co pani powie jako pierwsze?

Ja: (standardowo) "Spóźniony słowik"

P: Proszę bardzo.

J: (mówię)

P: Dobrze (po dwóch zwrotkach). Ja pani przerywam, ale niech się pani tym nie przejmuje, to normalne. Niech pani teraz powie ten tekst tak, jakby pani rzeczywiście była żoną tego słowika i jakby pani była święcie przekonana, że coś mu się stało, że umarł. Mówi pani do swojej przyjaciółki (prof. Segda), pani Kosowej.

J: (zaczynam mówić)

P: Zaraz pani przerwę. Niech pani sobie wyobrazi, że to naprawdę jest ktoś z pani rodziny. Powoli, spokojnie, to jest trudne zadanie.

J: (mówię; ta wskazówka dużo mi dała)

P: Dobrze. To niech teraz nie mówi tego pani tylko do tej jednej przyjaciółki, ale lamentuje jak baby na wsi. Niech cała wioska dowie się o tym pani nieszczęściu.

J: (mówię)

P: Ok, To teraz fragment "Medei" (z dramatu Eurypidesa- monolog głównej bohaterki do Kreona)

J: (mówię)

P: (gdzieś w 1/3 tekstu) Teraz tak, jakby pani tego Kreona szczerze nienawidziła, jakby obwiniała go pani o wszystkie swoje niepowodzenia. To jest Kreon (trzeci członek komisji).

J: (mówię)

P: Dobrze, wystarczy. Teraz... Biernat z Lublina ("O niewdzięcznych panoch"). Tego chyba jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś mówił.

J: (mówię)

P: (w połowie) Dziękuję. Teraz proszę zaśpiewać piosenkę ludową.

J: (śpiewam- "W moim ogódeczku")

P: (po I zwrotce) Dziękuję. Ładna piosenka. A jak się nazywa?

J: "W moim ogródeczku"

P: Yhm. Nie znałem jej.

Prof. Segda: No jak nie? To moja ulubiona piosenka egzaminacyjna!

P: No dobrze, dziękuję pani.


I to był już koniec. Bardzo zadowolona zeszłam po rzeczy do garderoby i poszłam na obiadek. Potem wróciłam na nocleg, wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i o 19:30 byłam z powrotem w PWST. Wyników jeszcze nie było, ale miałam numer do jednego ze studentów, który się nami zajmował (dawał go wszystkim, na wypadek, gdyby ktoś nie mógł zjawić się w szkole po ogłoszeniu wyników), więc wysłałam mu SMSa z moimi danymi i poszłam do Loch Camelot na spektakl. Tuż przed rozpoczęciem, dostałam wiadomość: "Same negatywy przykro mi.


No cóż... Trudno. Przecież nie będę ryczeć na kabarecie xD

Jestem wielką fanką Camelotu (byłam wcześniej tylko dwa razy na "Chodu i hop", ale urzekł mnie ich humor, muzyka na żywo i piękne głosy), ale spektakł "To fart, że żart żartu wart" nie jest, według mnie.... fenomenalny. Piosenki były świetne. Edith Piaf, kabaretowe, ale oprócz tego szału nie było. W drodze do domu kupiłam sobie zestaw pocieszeniowy (lody, Pepsi i Monte) i zaraz po kolacji poszłam spać.


Następnego dnia, w sobotę, pojechałam do Muzeum Narodowego na wystawę MMM (Mariae Mater Misericordiae). Dürer, Memling i inni średniowieczni wyjadacze. Bardzo ciekawa wystawa. Fanką sztuki średniowiecznej nie jestem, ale zobaczyłam takie sposoby przedstawienia Matki Boskiej, jakich nie widziałam nigdzie indziej, więc jestem zadowolona z wizyty na tej wystawie. Mała anegdotka. Kiedy wpisywałam się do Księgi Gości, zajrzałam na poprzednie strony i dosłownie kartkę przede mną przeczytałam (napisane bardzo starannym pismem drugoklasisty): "Zgadzam się z panem Prezydentem. Wystawa jest bardzo ciekawa." Przewracam jeszcze jedną stronę, a tam piękny wpis i podpis "Andrzej Duda". Wut!? Ja się zmagałam z egzaminami, a Prezydent RP kilka ulic dalej chodził sobie po muzeum.


Następnym punktem programu były zakupy w Carrefourze, gdzie kupiłam sobie super, ekstra, fajną, nową, pomarańczową walizkę! Wiem, że podróżowanie ze sprawną walizką, z działającymi wszystkimi uchwytami i kółkami to ewidentna oznaka snobizmu, ale kurcze! Raz się żyje :P


Dokonałam też zakupu biletu do Wrocławia i pędem wróciłam do internatu. Ostatni odcinek biegłam, bo znowu zmiksował mi się czas i miałam go jakoś dziwnie mało, a trzeba było jeszcze się przebrać, odstawić walizkę i biec z powrotem na Rynek, do Camelotu. Sprawy nie ułatwiał fakt, że tego dnia w Krakowie było jakieś miliard stopni w cieniu, ale dałam radę :D.


Spektakl zaczynał się o 17, ale jak przyszłam o 17:08 to jeszcze, całe szczęście, się nie rozpoczął, więc zdążyłam! Jakim błogosławieństwem tego dnia była ta zimna piwnica, gdzie odbywają się spektakle <3. Sam spektakl: "Piosenki... czyli Duet Sceniczny w Stanach Krytycznych był świetny. Pani Beata Malczewska (aktorka Teatru Starego i Camelotu) w roli garderobianej i inspicjent- Andrzej Słabiak- małżeństwo, miłość, piękne piosenki i niespodziewane zakończenie. Po drodze, dużo świetnego humoru i wspaniałej gry aktorskiej <3.


Na koniec podeszłam do pani Beaty pogratulować jej występu, a ona życzyła mi powodzenia we Wrocławiu i powiedziała, że mam robić swoje i nie przejmować się tymi egzaminami, bo to się robi jedna wielka paranoja z tym wszystkim. Ok, pani Beato, nie ma sprawy :)

Tego samego dnia, w Krakowie odbywały się Wianki. Sceny porozsypywane po całym Starym Mieście, na każdej inny rodzaj muzyki i inna energia. Po obiedzie udałam się więc na koncert Stanisławy Celińskiej, gdzie spotkałam mojego znajomego z GSA (Damian, pozdrawiam :*), ale koncert mnie nie porwał (bardzo mi przykro, po takiej dawce emocji przez kilka dni z rzędu, to zupełnie nie był mój klimat na ten wieczór).

Kiedy rozmawiałam sobie z mamą, miałam śmieszną sytuację. Siedzę sobie na ławce, a na jej drugim końcu siedzi starszy pan. Nagle siada między nami para młoda. Zaczęłam się delikatnie odsuwać, ale Ona mówi do mnie: "Nie, nie. Niech pani sobie siedzi, to właśnie o to chodzi." Więc dalej gadałam przez telefon, młodzi się całowali, fotograf robił zdjęcia, kamerzysta nagrywał.... sooooo cuuuteee *.*


Potem udałam się na koncert Dawida Podsiadło na scenę na Małym Rynku. Jak zobaczyłam tłum ludzi, przez który za chwilę będę musiała się przebić, żeby wejść za bramki, pożałowałam, że nie poszłam tam trochę wcześniej, ale! Koncert się opóźnił, więc zdążyłam obeszłam scenę, wbiłam się za bramki, znalazłam sobie odpowiednie miejsce i koncert zaczął się dopiero kilkanaście minut póżniej.


Nie byłam zagorzałą fanką Dawida Podsiadło, bo znałam 2-3 jego najbardziej znane kawałki, ale w tym momencie zbieram już kasę na jego koncert w październiku w Gdańsku, bo całkiem przepadłam. Mega się cieszę, że trafiłam na ten koncert, że akurat jak ja byłam w Krakowie, on występował na Wiankach. Jego muzyka bardzo przypadła mi do gustu, a chłopak tak się wypruwał na scenie, że czuło się te wszystkie emocje stojąc na dole. Co prawda większość jego piosenek jest dość depresyjna i, o ile pasowały mi do nastroju w okresie około - egzaminowym, to teraz nie słucham ich codziennie, ale na koncert idę! :D


W niedzielę poszłam na mszę do Franciszkanów, do pięknego kościoła zdobionego przez samego Wyspiańskiego, z pięknym "Bóg Stwórca. Stań się" (zdjęcie na samym początku postu) na wejściem, a w dodatku na tej mszy, nw której byłam śpiewał też Chór Cecyliański. Pięknie <3.


Po mszy musiałam spędzić jeszcze trochę czasu w kościele, gdyż na zewnątrz była po prostu ściana deszczu. Po zmówieniu dwóch Różańców, stwierdziłam, że zostało mi trochę mało czasu do pociągu, więc podciągnęłam kiecę i poleciałam na obiad. Pizza i krem z pomidorów w klimatycznej włoskiej restauracyjce, zjedzony w oknie z widokiem na ulicę. Ideolo <3.


Po obiedzie udałam się na nocleg szybko przepakować rzeczy do nowej walizki, pozbyć się starej i udałam się na pociąg.


Jeśli chodzi o ogólne wrażenia z Krakowa, to nadal uwielbiam to miasto i pobyt tam był, mimo niepowodzenia w szkole, prawdziwą przyjemnością. Co do egzaminu, to uważam, że właśnie w tej szkole zostałam najlepiej, najbardziej kompleksowo sprawdzona i cieszę się, że wzięłam udział w tym egzaminie. Wiem też, za co zapłaciłam 150 zł wpisowego, bo testowali mnie przed godzinę, a w Łodzi... 150 zł za 3 minuty egzaminu... cenią się >.<



Dziękuję Wam bardzo za lekturę kolejnego wpisu, zapraszam do komentowania i przepraszam za to dwudniowe opóźnienie. Niby są wakacje, ale cały czas się coś dzieje i tak jakoś nie wyszło... A, że napisanie notki to nie jest kwestia 5 minut, to jakoś się nie wyrobiłam. Ale za opisywanie Wrocławia zabieram się już dzisiaj, więc notka pojawi się już we wtorek wieczorem :)

Życzę Wam miłej niedzieli i udanego tygodnia! :*