poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Bieszczady *.*

"Póki cię nie zżarła nuda
Póki siłę jeszcze masz
Póki ci nie straszne słońce
Wielki deszcz i silny grad
Póki lubisz liczyć gwiazdy
Przy ognisku trzymać straż
Spakuj plecak, załóż buty
Dalszy ciąg już chyba znasz..."


Dzień doberek.!

Ostatni raz o harcerstwie pisałam przy okazji postu na temat Lednicy (klik). Tym razem chciałabym się podzielić z Wami wspomnieniami z najwspanialszego obozu harcerskiego, na którym byłam- Harcerska Akcja Letnia Szczepu Luzino 2015 w Harcerskiej Bazie Obozowej Nasiczne.

Po prawej jest ławka do budki wartowniczej autorstwa naszych harcerek młodszych. Na środku u góry- widok z naszego obozu na las spowity mgłą po deszczu. Poniżej- fotka uwieczniająca odwiedziny ratowników w...naszym namiocie (bo jak Luzino gdzieś jedzie, to musi być zadyma :D). A po prawej wspaniały pamiątkowy napis, który został przybity w stołówce HBO Nasiczne i zostanie tam po wsze czasy.
Byłam już na kilku obozach w swoim harcerskim życiu- najpierw kolonie zuchowe, potem dwa obozy z drużyną ZHRu oraz dwa obozy żeglarskie w Pucku i obóz w Wenecji- już w ZHP.
Tym razem jechałam jednak jako kadra, kadra programowa. O co chodzi? Kadra programowa ma za zadanie zorganizować zajęcia dla uczestników obozu. Nie nam zaprząta głowę autokar, ubezpieczenia, wyżywienie i dokumenty- my mieliśmy zapewnić dzieciom dobrą zabawę i brak nudy. Co drugi dzień mieliśmy wędrówkę, a w pozostałe dni, z mniejszym lub większym powodzeniem, realizowaliśmy fabułę "Śladami Kosogłosa".

Zdjęcie z niedzielnej Mszy Świętej na bazie. Udział wzięły dwa podobozy ZHP- Luzino i Łódź oraz podobóz Leśnej Szkółki z Trójmiasta, a także kadra zgrupowania.
Dlaczego napisałam z mniejszym lub większym powodzeniem.? Już tłumaczę. Przed obozem, kiedy wszystko planowaliśmy wydawało nam się na wszystko tak strasznie dużo czasu. Jednak rzeczywistość zweryfikowała nasze plany. Najpierw opóźnił się nasz przyjazd, a później trzeba było np. nauczyć dzieci obsługi ich własnych plecaków ("Mam 10 par majtek? A myślałem, że tylko te cztery, które już zużyłem"), czy zrobić pranie. Niesamowitą frajdę sprawiało harcerzom budowanie  podobozu, czyli tzw. pionierka. Na pierwszym zdjęciu widzieliście ławkę do budki wartowniczej- trzeba było jeszcze zbudować samą budkę, a także bramę, stolik Komendanta, tablicę ogłoszeń, płot i jeszcze postawić maszt.

Pan przewodnik, przy okazji chodzenia po górskich szlakach, zabierał nas w różne ciekawe miejsca. Tutaj- ukryty wśród drzew kościółek.
Wędrówki... Od kilku lat jeździłam z rodzicami w Tatry, o czym z resztą już wspominałam na blogu, jednak dopiero w Bieszczadach odkryłam magię gór, które urzekają swoim spokojem, niezmiennością i pięknem. Poznałam też, czym jest wędrowanie, o którym śpiewane są piosenki- wędrowanie dla pokonywania własnych słabości, dla samego wędrowania. Zawsze zastanawiałam się, czemu harcerze tak bardzo "jarają się" tymi Bieszczadami, o co chodzi z tymi wszystkimi piosenkami. Przecież w Tatrach są bardziej wymagające góry, ostrzejsze podejścia, lepsze widoki. Ale Bieszczady mają TO COŚ.

Widoki z wędrówki na Połoninę Wetlińską i dalej - na Przełęcz Orłowicza

Czy widzieliście kiedyś, żeby gwiazdy migały? Nie świeciły, nie były ledwo dostrzegalnymi punkcikami na niebie, tylko widocznymi bez problemu migającymi gwiazdozbiorami.
Niebo nad naszą bazą w Nasicznem było piękne i niepowtarzalne. Droga Mleczna, spadające gwiazdy. Coś takiego widziałam pierwszy raz. Z racji tego, że trafiliśmy na piękną pogodę, bezchmurne niebo utrzymywało się także w nocy, a więc podczas Przyrzeczeń Harcerskich nad potokiem, podczas spóźnionych apeli, podczas gry nocnej, a także o pierwszej w nocy, po odprawie kadry i omówieniu następnego dnia. 


Jeśli chodzi o pogodę, to klimat mieliśmy zbliżony do tego z lasów tropikalnych. Do śniadania (pobudka, powitanie dnia, zaprawa, toaleta, sprzątanie, apel) było jeszcze umiarkowanie ciepło (ale na pewno nie chłodno). Po śniadaniu z nieba zaczynał lać się żar, który trzeba było okiełznać hektolitrami wypijanej wody i nakryciami głowy. Po obiedzie zaczynało się chmurzyć, grzmieć i koło 16-17 przychodziła burza. Padało przez jakieś 20 min, na niebie pojawiała się tęcza i do końca dnia było już bardzo przyjemnie.


Końcówka naszej pierwszej wędrówki- Rezerwat Sine Wiry
Dobrze będę też wspominać samą bazę razem z kadrą zgrupowania. Wszyscy, od ratownika, przez ludzi z kuchni i kwatermistrza na druhu komendancie kończąc zawsze służyli pomocą, byli uśmiechnięci i megasympatyczni- z takimi ludźmi chce się współpracować :)
Natomiast jeśli chodzi o bazę, to pierwsze na co zwróciłam uwagę (zaraz po przyjeździe dostaliśmy obiad) to czyste na błysk rynienki do mycia menażek. Trzy etapy, w tym jeden z ciepłą wodą i płynem do mycia naczyń. Wszystko na bazie było zaplanowane i bardzo dobrze działało. Służba kuchenna z podziałem na podobozy, grafik pryszniców (z ciepłą wodą *.*), dwie tury posiłków. Na bazie było około 300 osób, ale w ogóle się tego nie odczuwało (no, chyba, że było się na służbie w kuchni ;) ). A jeśli chodzi o jedzenie, to było naprawdę smaczne- każdego dnia coś innego na obiad, z takimi rarytasami, jak makaron z jagodami włącznie. A spust mieliśmy konkretny- jedliśmy, dopóki nam donosili. 


Ten obóz był dla mnie wspaniałym doświadczeniem. Wiele nowych sytuacji, z racji bycia w kadrze, miliony świetnych wspomnień i mnóstwo nowych znajomości- było czuć braterstwo i przyjaźń, o których mówi się w harcerstwie. W dodatku, w oderwaniu od rzeczywistości (zero myślenia o codziennych problemach, zero zasięgu, 100% harcerstwa) nabiera się na wszystko trochę innego spojrzenia (ja podobno zdziczałam :D). Polecam każdemu, komu niestraszne noce w namiotach i górskie wędrówki.

Ostatniego wędrówkowego dnia, z powodu na ultrawysokiej temperatury, musieliśmy zdecydować się na coś mniej górskiego, a bardziej zacienionego- Skansen w Sanoku.

Po lewej to ja w drzwiach wewnątrz chaty po prawej. Jestem pewna, że z Łemkami nie mam nic wspólnego :P

Po lewej u góry widać wnętrze kościoła, a poniżej ikonostas w jednej z cerkwi na terenie skansenu.


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Be Active, sierpień 2015

Dzień doberek!

Dzisiaj, jak widać po tytule, będzie przegląd nowego Be Active. Bardzo mi przykro, ale jeszcze nie wróciłam do trybików systematyczności po obozie, ale myślę, że z dniem 1. września to się zmieni i będę częściej coś tutaj wrzucać ;)


Tym razem na okładce widzimy Ewkę z Tomkiem Choińskim, o którym już kilka razy wspominałam na blogu (jest trenerem w studiu Ewy, ale także prowadzi zajęcia na jej warsztatach i innych wydarzeniach)- przemiły, ciepły, sympatyczny człowiek, który na treningu daje wycisk, jak mało kto :D Patrząc na zestaw ćwiczeń, który zaczyna się na stronie 66. widać, że tym razem też się (nas) nie oszczędza ;P


Pierwszym treningiem w tym numerze jest jednak trening na proste plecy z Dorotą Gardias i Ewą Chodakowską. Jest tutaj kilka ćwiczeń z obciążeniem i kilka na macie. Jedno wiem na pewno- wykorzystam je, jak tylko moje kochane plecy przestaną mnie boleć i utrudniać zwykłego chodzenia, o treningach nie wspominając. 
Nie wiem, czy mogę to nazwać kontuzją, ale coś mi się stało po ostatnich warsztatach jeździeckich (było super, ekstra, dzięki Batman :*, jechałam kłusem, zakochałam się w jednym koniu i bardzo chciałabym jeszcze trochę tego popróbować, ale anglezowanie nie wyszło mi na dobre i od dwóch dni nie mogę się pozbyć bólu w odcinku lędźwiowym :'( ) i będę musiała popracować nad mięśniami pleców.

Z kolei pierwszy "przepisowy" artykuł dotyczy, tzw. lunchboxów, czyli po prostu pudełek na drugie śniadanie i ich fit-zawartości. To taki miły i pewnie nie do końca świadomy ukłon Redakcji w stronę czytelniczek-uczennic, które już we wrześniu zaczynają szkołę.


Na stronach 40-41 jest wzmianka o skakankach- jaką wybrać, gdzie trenować, po co w ogóle trenować na skakance oraz kilka porad jak prawidłowo skakać. Skakanka to bardzo fajne urozmaicenie treningów kardio, które nie jest aż takie lekkie, jakby to się mogło wydawać ;)

W sekcji urodowej jest artykuł o tym, jak aż do jesieni utrzymać wakacyjną opaleniznę. Dużo przykładowych kosmetyków i sposobów, co zrobić już teraz, aby cieszyć się pięknym brązem jeszcze przez kilka miesięcy.


W nowym numerze jest też, z czego się bardzo cieszę, artykuł o motywacji. 5 czynności, które trzeba wykonywać i 5 zabronionych. Ciekawe, czy mi pomogą (szczegóły pod koniec postu)...

Przegląd Be Active na potrzeby bloga robiłam jeszcze przed warsztatami jeździeckimi i, o dziwo, już wtedy zaznaczyłam artykuł "Kręgosłup- instrukcja obsługi". Tak naprawdę wcale się nie dziwię, bo z kręgosłupem zawsze miałam jakieś małe problemy (a to krzywy, a to boli, a to strzyka, a to wysiada) i każdy tego typu artykuł po prostu pochłaniam.


Zaletą Be Active jest dostosowanie artykułów do czytelników o różnym (nawet niskim) stopniu zaawansowania. Nie widziałam tu jeszcze zestawów ćwiczeń z użyciem skomplikowanego sprzętu z siłowni, za to w każdym dotychczasowym numerze były dwie strony poświęcone jednemu, wydawałoby się banalnemu, ćwiczeniu z dokładnym opisem i radami. Tym razem przyszła kolej na wypady.

Ostatnim artykułem, który przykuł moją uwagę, a właściwie seria artykułów, znajduje się na stronach 112-123. Tutaj znajdziecie wszystkie cenne rady dotyczące biegania. Najpierw wstępny tekst o różnych jego aspektach, następnie odpowiedź na pytanie "Czy ja też mogę biegać" połączone z pytaniami do lekarza i fizjoterapeutów. Potem jest krótka zajawka biegów o różnych długościach i w różnym terenie: od 5 do 113 km, po mieście, lesie i w górach. 
Następnie jest artykuł dotyczący doboru butów z uwzględnieniem typu i miejsca treningów, a także budowy stopy. Pokazane są nawet trzy sposoby sznurowania butów. Później trening pomagający w przebiegnięciu pierwszych 5 km oraz artykuł dotyczący pielęgnacji nóg (kosmetyki, zabiegi, etc.). Na samym końcu znajduje się antyporadnik "Jak przebiec maraton na wariata". Zapowiada się ciekawie.... i, jak zwykle w Be Active, temat opisany całościowo.


Chciałam ostrzec wszystkich zainteresowanych, że przed końcem wakacji będzie na moim blogu mały konkurs. Będzie trzeba poćwiczyć, porobić fotki, pohashtagować i już :D 
Muszę się przyznać, że kompletnie się rozregulowałam po obozie- chodzi mi o systematyczność we wszystkim (treningi, dieta, dbanie o moją atopową skórę itd. itd.). Odkąd wróciłam, jeszcze nie trenowałam, nie miałam dnia na 5 i ohh... Wstyd się przyznać, ale taka prawda. 
Mam nadzieję, że kiedy wejdę na wagę i pomierzę się pod koniec tego miesiąca, widok cyferek tak mnie zmotywuje, że od 1 września ruszę w końcu tyłek. Zarówno konkurs, jak i moja walka o ponowną motywację będą miały miejsce na Instagramie, więc kto nie ma, niech zakłada, a kto ma, niech mnie śledzi ;) @gosiiaczek

wtorek, 18 sierpnia 2015

Warsztaty teatralne


Dzień doberek.!

Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o warsztatach teatralnych w Teatrze Szekspirowskim, w których wzięłam udział w zeszłym tygodniu. Na wstępie dodam, że zainteresowani warsztatmi mieszkający w okolicach Wejherowa mają szansę wziąć w nich udział 19.08 (szczegóły na stronie WCKu- klik). 


Widok z jednego z tarasów widokowych TS


W dzień po powrocie z obozu w Bieszczadach (o którym jeszcze tu napiszę, ale nie teraz ;) ) odezwała się do mnie koleżanka (kocham, Marta :*) z propozycją wzięcia udziału w warsztatach teatralnych z zajęciami aktorskimi w TEATRZE SZEKSPIROWSKIM. Na początku wakacji byłam w Gdańsku i spontanicznie wpadłyśmy z mamą na zwiedzanie tego miejsca. Byłam oczarowana. Jeśli ktoś ma sposobność go zobaczyć, niech ją wykorzysta.! Nie mam żadnych zdjęć z warsztatów dlatego będę przeplatać notkę zdjęciami z tamtego dnia. A więc Teatr Szekspirowski to było hasło, które zmotywowało mnie do wstania przed 8 i wyruszenia do Gdańska :D.

Miasto w mieście, czyli uliczki w TS

Zabrałam ze sobą jeszcze jedną koleżankę (pozdrowionka, Nellka :*) i bawiłyśmy się świetnie. Zajęcia zaczęły się od krótkiego wstępu na temat życia i twórczości Williama Szekspira, a potem przyszedł czas na ćwiczenia aktorskie. Pracowaliśmy samodzielnie, w małych grupach a także wszyscy razem. Było wiele ćwiczeń, które już dawno znałam- czy to z kółka teatralnego w WCKu, czy z prób do Misterium, ale było też kilka nowych. 


Na koniec robiliśmy zadanie, które bardzo mi się spodobało. Pani wyświetlała na ekranie scenę ze spektaklu "Wesołe kumoszki z Windsoru", na które później mieliśmy się wybrać, a my robiliśmy stop-klatkę dokładnie odwzorowując miny, gesty i postawy aktorów. Następnie, kolejne grupy miały ustalić wspólnie, co ta scena przedstawia i kontynuować ją wg własnego pomysłu. Przy okazji tego ćwiczenia wykorzystywaliśmy też rekwizyty. Śmiesznie było później, podczas spektaklu, oglądać na scenie aktorów odgrywających "nasze" role.


Po zajęciach wybraliśmy się na obiad do pobliskiej jadłodajni (o dziwo, nie do Domu Harcerza). Następnie, jeszcze przed spektaklem, mieliśmy zwiedzić budynek TS z przewodnikiem, ale zostało tak mało czasu, że w porównaniu do pierwszego zwiedzania, właściwie niczego się nie dowiedziałam. A ten budynek kryje w sobie tyle symboliki, tyle tajemnic, że trzeba to wszystko odkryć na spokojnie. A warto <3.

Tajemne przejście.???

Wtedy nadszedł czas na długo wyczekiwany spektakl, który jest efektem wspólnej pracy Teatru Szekspirowskiego i Teatru Wybrzeże. "Wesołe Kumoszki z Windsoru" są komedią dziejącą się w czasach Szekspira. W spektaklu są użyte historyczne stroje i minimalne dekoracje. Myślę, że naprawdę warto zobaczyć ten spektakl. Co jest niepowtarzalne, to sposób umiejscowienia widowni. Wygląda to jak w prawdziwym teatrze z czasów Szekspira, a więc publiczność stoi naokoło sceny. My dostaliśmy właśnie te bilety, choć następnym razem wybrałabym chyba siedzenia na galerii. 


Jestem bardzo zadowolona z udziału w tych warsztatach, szczególnie, że w wakacje nic teatralnego nie robię, w przeciwieństwie do roku szkolnego, kiedy cały czas są jakieś konkursy, przeglądy, próby, spektakle etc. Serdecznie polecam :).

TS wyróżnia się na tle innych teatrów na świecie (!) otwieranym dachem. Przy dobrej pogodzie można zobaczyć jego działanie właśnie na przedstawieniu "Wesołe kumoszki z Windsoru"