Post o moich egzaminach we Wrocławiu nie będzie tak
rozległy, jak poprzednie, ponieważ mam rodzinę niedaleko Wrocka i to u nich
nocowałam i spędzałam całe dnie. Będzie on więc krótszy o opisy wizyt w
muzeach i tak dalej. Jednak, żeby nie było tutaj samego tekstu (bo, mimo
wszystko, trochę go będzie), powstawiam foteczki z mojego listopadowego pobytu
w tym mieście. Byliśmy tam na wycieczce szkolnej i wtedy dużo zwiedzałam i
robiłam mnóstwo zdjęć.
Zapraszam też do lektury poprzednich postów oraz
komentowania:
- wstęp (klik)
- Łódź (klik)
- Warszawa (klik)
- Kraków (klik)
(OPIS EGZAMINU JEST NIŻEJ)
Pociąg z Krakowa do Wrocławia odjechał o czasie, ale niestety
po drodze zrobiło się 1,5-godzinne (!) opóźnienie. Przez jakieś 45 minut
staliśmy, na przykład w Juliance. Wdzięczna nazwa, ale tyle tam stać!? Później
dowiedziałam się, że to z powodu pogody poprzedniej nocy. Nad całą Polską
szalały wtedy burze i wichury, a opóźnienia niektórych pociągów sięgały 10
godzin, więc w sumie nie miałam na co aż tak bardzo narzekać.
Listopad. Dawny kościół Jezuitów. Arcydzieło. Kiedy weszłam do środka, przysiadłam z wrażenia. *.* |
Kolejny miły pan wrzucił mi moją walizkę na półkę (walizka była
nowa, ale zawartość ani kilograma lżejsza) i podróż minęła ok. Nadrobiłam zaległości w
pamiętniku, poczytałam książkę.
Nie mogłam już się doczekać spotkania z
rodziną. Pewnie, że przez cały czas trwania egzaminów dzwoniłam do rodziców, do
znajomych, kontaktowałam się z moimi instruktorami z GSA i tak dalej, ale jednak nie
miałam z kim tak naprawdę porozmawiać… Jedynie ludzie przypadkowo napotkani na
egzaminach, ale tak… Jeśli ktoś jest taką gadułą, jak ja, nie powinien wybierać
się na takie samotne podróże, bo to grozi ciężką depresją :P
Listopad. Hala Stulecia i okolice |
Trochę tęskniłam już za domem, a fakt, że we wszystkich
szkołach mówili mi „do widzenia” zanim jeszcze zdążyłam rozwinąć skrzydła, nie
dodawał otuchy. Po przyjeździe do kuzynki (kocham, Gabryśka :*), zaczęłam słuchać
dużo Podsiadło i dopadł mnie weltschmerz. -.-‘ Na szczęście, miałam kilka dni na
regenerację w znanym mi środowisku, mogłam się wyspać, nie tachać nigdzie mojej
Walizuni i po prostu chwilę odpocząć.
Co ciekawe, przekonałam się też do dzieci! Na co dzień nie
ma styczności z takimi małymi człowieczkami, którzy mają po 3-4 lata, a tutaj
jeden skradł moje serce i lazem kosiliśmy tlawę, jedliśmy hot-dogi z mustaldą i
lobiliśmy inne fajne zecy :D
29 lipca, a więc dzień przed egzaminem wybrałam się z moją
kuzynką na spektakl do Teatru Polskiego na „Mayday”. Powiem tak: śmieszny,
trochę lepszy niż komedie Teatru Kwadrat, ale jednak szału nie było. Gra
aktorska, spoko, scenariusz ok., ale ambitne to to nie było… I było dużo
dośmieszniania na siłę, czego nie lubię >.< Ale tak, czy tak, bardzo
cieszę się, że poszłam, bo to teatr,w którym nigdy nie byłam, aktorzy, których
nigdy nie widziałam na scenie, fajna sprawa :)
Kiedy wybrałam się już na sam egzamin, jak zwykle, nie obyło
się bez przygód. Jechałam pociągiem z Oławy do Wrocławia Głównego i następnie
zaczęłam szukać przystanku tramwajowego o tej właśnie nazwie. Niestety, nie znalazłam na nim
ani jednego, ani drugiego tramwaju, który sugerowało mi jakdojade. Dowiedziałam
się, że trwała wtedy jakaś przebudowa, czy zmiana tras na letnie i powędrowałam na
następny przystanek. Bilet całodzienny miałam już w garści, byłam też dużo
przed czasem, ale jednak zaczęłam się mocno denerwować, że nie zdążę…
Ale zdążyłam. Poprawiłam makijaż i poszłam na piętro szukać
szatni. Okazało się, że niestety nie było żadnego miejsca, gdzie moglibyśmy
zostawić rzeczy albo się przebrać. Jako przebieralnie posłużyły więc toalety, a
swoje rzeczy trzeba było nosić ze sobą.
Koło 12:30, bo o tej godzinie miał się zaczynać mój egzamin,
pani z dziekanatu wytłumaczyła nam jego zasady i ustawiliśmy się w kolejce do
rejestracji. Jak zwykle, na samym początku, trzeba było przedstawić dowód
opłaty za egzamin, a w zamian dostawaliśmy listę naszych utworów do
wypełnienia, z miejscem na imię, nazwisko, adres, szkołę itp.
Zanim rozpoczął się egzamin z dykcji, poznałam Michała i
Natalię. Mega śmieszni ludzie, cały czas rozmawialiśmy, dodawaliśmy sobie
nawzajem otuchy. W tej szkole, nie było widać na każdym rogu studentów, którzy
mieliby nam służyć pomocą, dlatego każdy sprzedawał każdemu jakiekolwiek
informacje, jakie posiadał na temat przebiegu egzaminów. Swoją drogą, przyjęcie
ze strony szkoły i egzaminatorów, było we Wrocławiu najchłodniejsze, a ludzi
poznałam tam najfajniejszych :)
Z racji tego, że dowód opłaty oddałam do dziekanatu jako
piąta, jako piąta wchodziłam na komisję dykcji. Siedziało tam jakieś 6 osób,
ale wszystko działo się tak szybko, że nawet dwa dni po egzaminie, kiedy
uzupełniałam mój dziennik, ciężko było mi przypomnieć sobie, jak to wszystko było.
Miałam stanąć w namalowanym na ziemi kółku i zaczęły się pytania. Egzamin, jak
zwykle, prowadził starszy pan profesor.
Ja: Z Kębłowa.
P: Ile ma pani lat?
J: 19.
P: Który raz staruje pani do szkoły teatralnej?
J: Pierwszy raz. To znaczy, w tym roku, tutaj.
P: A gdzie jeszcze pani próbowała?
J: W Warszawie, Krakowie i Łodzi.
P: Z jakim skutkiem?
J: Bardzo liczę, że dostanę się tutaj.
Komisja: *heh*
Potem miałam kolejno:
- przeczytać numer mojego dowodu osobistego (teraz już wiem,
że dykcję będę ćwiczyła głównie na cyferkach, takich jak
45, 58, 76 itd.) xD,
- podejść do stolika i powtarzać za prowadzącym łamanki
językowe,
-powiedzieć jeden mój tekst, jak plotkę („Spóźniony słowik”,
oczywiście); przerwali mi po… nawet nie wiem ilu wersach, ale dość szybko,
- zaśpiewać piosenkę ludową – przerwali,
- zaśpiewać jedną inną piosenkę („Żegnaj kotku”- Hanna
Banaszak); doszłam do połowy I zwrotki,
Szybko, bez większych ceregieli, czy skrupułów. Potem miałam
chwilkę czasu na przebranie się i ogarnięcie przed ruchowym (zaczynał się o 14:00).
Na salę poprosił mnie młody mężczyzna i moim pierwszym zadaniem było powtórzyć
po nim (przed kilkuosobową komisją) układ taneczny. Nie był trudny- łącznie 8
kroków z ułożeniem rąk w różnej pozycji i klaśnięciami. Potem dostałam od
jednej pani zadanie :”Niech pani teraz zagra szamankę wywołującą deszcz. Bez
dźwięków”. Ok. Szałowy ten mój układ nie był, no ale… „A teraz na panią i całą
wioskę zaczyna padać grad”. Ok. „To wszystko dziękuję”.
Potem nastąpiła najgorsza, najbardziej stresująca przerwa. O
15:00 miała się zacząć komisja z interpretacji. Każdy wchodził osobno,
wyczytywali nasze nazwiska, tym razem, nie po kolei. Jeśli chcieli wysłuchać, to ok. Jeśli nie-
od razu wypraszali. Masakra… Zaczęło się o 15:20 (a wiedzcie, ludzie, którzy
nigdy tego nie przeżywali, że tam, każda minuta, płynie baardzoo dłuugoo).
Listopad. Rynek i okolice. |
W naszej turze było jakieś 25 osób, jak ja wchodziłam, to do
końca zostało jeszcze jakieś 6 osób, a do tej pory, tylko 4 zostały na
interpretacji. A to, że tam zostały, wcale nie oznaczało, ze przeszły do
drugiego etapu. Wtedy przyszedł moment, na najbardziej przykre ogłoszenie
wyników EVER.
Weszłam na salę, a tam przy dwóch ścianach, przy stołach
siedziało, przy zapalonych lampkach jakieś 20-25 osób. Głos zabrał starszy pan
o bardzo niskim głosie: „Dzień dobry, pani Małgorzato. Pani Małgorzato, to już
koniec egzaminu.” I już, koniec. Jak policzek. Szybko i bardzo boleśnie.
Wyszłam na zewnątrz, ale nie byłam w stanie rozmawiać z pozostałymi osobami, więc poszłam na balkon się uspokoić. Aktorstwo na rok odeszło… Kiedy
wróciłam do środka, nikogo już tam nie było, więc zabrałam swoje rzeczy i
udałam się w drogę do domu. Po drodze wstąpiłam do MC’a, bo cheeseburger zawsze
Cię zrozumie i pocieszy. :P
I tak się skończyła moja wielka podróż. Sprawdzian
dojrzałości- to chyba przede wszystkim. Sama, z zepsutą walizką, w wielkich
miastach i pociągach, ale dałam radę. Jestem teraz silniejsza w te wszystkie
doświadczenia. Oprócz tego, że wiem już, jak wyglądają same egzaminy, przez ten rok ciężkiej pracy, wiem ile czasu zajmuje znalezienie tekstów,
przerobienie ich, przygotowanie piosenek, czy układu tanecznego. Mogę teraz w trochę
inny sposób rozplanować swój czas i całe te przygotowania.
Na pewno nie
rezygnuję z GSA. Nie ma opcji. I w
przyszłym roku, jeśli Bóg pozwoli, zdaję znowu. Tak łatwo się nie poddam.
Dziękuję bardzo za uwagę, mam nadzieję, że komuś się
przydały te posty. Jeszcze raz zapraszam do komentowania, a już niedługo pokaże
się jakiś post o… gotowaniu… albo o jakiejś książce? Zobaczymy ;)
Tymczasem życzę miłego wieczoru i kolorowych snów :*
Na koniec, kilka pozostałych zdjęć z listopada, które już przerobiłam i są teraz zbyt ładne, żeby zostały w zakamarkach mojego komputera. <- nie wiem, czemu to jest czerwone -.-'
Piękny Ostrów Tumski |
Widok ze Sky Tower |
Przepyszne pierogi zapiekane i trzy rodzaje ciasta w Pierogarni na Rynku. Nawet, jeśli mielibyście czekać kilknaście minut- warto! |
Dziękuję! :*
OdpowiedzUsuńCheeseburger najlepszym przyjacielem smutnego człowieka :P